poniedziałek, 16 lutego 2015

Ile wart jest Twój stres? Mniej czy więcej niż... 3 złote?

Tematyką dzisiejszego wpisu podzieliłam się koleżanką z pracy i wiecie, jak mnie skwitowała?
- Ty to lubisz dzielić włos na czworo! 
Ok, punktem wyjścia jest coś tak banalnego, jak jazda autobusem. A dokładniej: kwestia kasowania biletu. Wiem, wiem, wiem: nie powinnam mieć żadnego dylematu. Bilety są po to, żeby je kasować, a jeśli się tego nie robi, jest się po prostu nie uczciwym. ALE!




Cały problem polega na tym, że odkąd jeżdżę moją stałą trasą, ani razu nie miałam kontroli. Ani razu! A jeżdżę w godzinach najróżniejszych: i o godzinie szóstej rano, i o dwunastej w południe i o szesnastej... i ani razu nikt mnie poprosił o pokazanie biletu, nigdy! 

Wkurza mnie również to, że do pracy mam dosłownie kilka przystanków. Kiedy tylko mogę, chodzę na piechotę, łącząc przyjemne z pożytecznym. Problem pojawia się, kiedy idę na poranną zmianę i jest ciemno (nieoświetlona dróżka wzdłuż torów) oraz wtedy, kiedy jest mokro (błoto po kolana). Wtedy jeżdżę autobusem, zajmuje mi to ok. 10 minut... a bilet jest przecież ważny całe pół godziny!

Od razu zaznaczam: bilety dotychczas rzetelnie kasowałam. I pewnie kasowałbym dalej, gdybym mniej więcej tydzień temu nie wyciągnęła z torby całej garści skasowanych, nic nie wartych papierków. Było ich dokładnie 17. Czyli wyrzuciłam do kosza 51zł. I zaczęło się przeliczanie: ile tygodniowo wydaję na przejazdy do pracy, co mogłabym sobie za to 51zł kupić. I czy bardziej opłaca mi się kasować bilety czy raz na pół roku zapłacić karę za brak biletu.

- A co mi tam, nie kasuję! - zadecydowałam. I przez ostatni tydzień jeździłam na gapę, wielce zadowolona z tego, jaka to jestem odważna i sprytna. Przez ostatni tydzień również obgryzłam ze stresu wszystkie paznokcie, nie przeczytałam w autobusie ani pół strony książki i nie odpisałam na ani jednego smsa. Zajęta byłam obserwowaniem trzech drzwi wejściowych, wypatrywaniem kanara w przebraniu w każdej wchodzącej osobie i umieraniu ze strachu, kiedy ktoś przesunął się w moją stronę.

Zaoszczędziłam jakieś... 15zł, które wydałam na melisę, co by się po takich przejażdżkach uspokoić. Oczywiście nikt mi w tym czasie biletu nie sprawdził.

Wniosek z tego błahego doświadczenia wyciągnęłam następujący: mój spokój jest wart więcej niż 3zł i dzisiaj już grzecznie skasowałam bilet. 

Nie zawsze się da, ale staram się unikać stresu... po co więc dokładać sobie kolejny? Będę kasowała te nieszczęsne bilety. Bez przekonania, dla świętego spokoju, nie dla MPK, tylko dla siebie - koniec wpisu, fanfary! :)

32 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Świetny wpis:) Też kasuję, bo inaczej bym zwariowała ze stresu :)

      Usuń
  2. Haha, święta prawda! :) ja czuję się wolna od stresu odkąd mam kartę miejską. Bez kombinowania, kasowania biletów, za całe 84 zł miesięcznie. Ale jadę czym chcę, jak chcę i gdzie chcę.

    Poza tym mam takie szczęście, że jak raz w życiu nie skasowałam biletu - ba! kupiłam w automacie godzinny i jednorazowy (ale autobus jechał tak wolno, że już byłam niemal na końcowym przystanku), ale stwierdziłam, że skasuję godzinny jak się przesiądę na drugi autobus. I jak wybiegałam z autobusu, żeby zdążyć na ten na który się miałam przesiąść, szanowny kanar zasłonił mi drzwi i kazał pokazać bilet, którego oczywiście nie skasowałam. Doszłam wtedy do wniosku, że chytry traci dwa razy i już kasowałam bilety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czym chcesz, jak chcesz i gdzie chcesz - i bez stresu! :) Mnie ten komfort kosztuje jednorazowo 3zł :)

      Właśnie mnie przez cały ten tydzień, kiedy biletów nie kasowałam, prześladowała jedna myśl: skoro nie mam biletu, to kontrola na pewno będzie - na szczęście nie było :)
      A Ty faktycznie miałaś pecha :(

      Usuń
  3. Jeszcze na studiach musiałam zapłacić karę za brak biletu, bo przepakowywałam się w domu z jednej torby do drugiej i zapomniałam dokumentów. Wszystkich :D I oczywiście wtedy była kontrola :) A teraz mam kartę miejską i mam spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na studiach karę zapłaciłam raz - za brak biletu w pociągu, co do dziś uważam za wielką niesprawiedliwość. Na mojej stacji nie było kasy, w pociągu taki tłum, że nie dopchałam się na czas do pierwszego wagonu :)

      Usuń
  4. Ja kupuję sobie miesięczne i mam spokój. Kiedyś autobus zamiast jechać 15 min, jechał ponad 30 min - bilet mi się skończył i też patrzyłam na drzwi wejściowe, czy nie wchodzi kanar. :) Bezsensowny stres.
    A tak na dodatek - jeździłam 2 razy dziennie jedną trasą i nie miałam ani jednej kontroli. Jak wracałam z pracy - kanar, drugiego dnia rano - znowu kanar! Teraz pewnie 4 kolejne miesiące znowu żadnego nie zobaczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym też myślałam. Że skoro teraz zero kontroli, to pewnie nastanie taki tydzień, że będą 2 razy dziennie :)

      Usuń
  5. Też bym umierała ze stresu, zdecydowanie :)

    Ale nie uważaj pieniędzy za bilety za stracone. Skądś muszą mieć na wynagrodzenie dla kierowców, nowe autobusy itd. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a może kontroli nie ma właśnie dlatego, że brakuje na pensje dla kontrolerów biletów? Bo ludzie nie kasują biletów i w ten sposób przyczyniają się do wzrostu bezrobocia? :D

      Usuń
  6. Ja też kasuje, ale niedawno miałam podobne przemyślenia, co miesiąc doładowują kartę miejską, ale na mojej trasie też nikt mnie nie sprawdza. Mimo to ciągle uzupełniam kartę, żeby mieć spokojne sumienie i beztrosko czytać w drodze do pracy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... i nie rozglądać się bojaźliwie, czy przypadkiem zaraz jednak nie będzie kontroli :)

      Usuń
  7. Aniu - tak, brak stresu i czyste sumienie są warte tych 3 zł :)
    Ja raz w czasie jazdy zauważyłam, że bilet skończył mi się poprzedniego dnia. W czasie kilku minut prawie osiwiałam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli stres autobusowy to nie tylko moja przypadłość :D

      Usuń
  8. Też miałam podobne dylematy, szczególnie, że ceny krakowskiego mpk nijak się mają do jakości. Mój dojazd do pracy kosztował 5zł. Stresu nie unikałam, bo często autobus albo nie przyjeżdżał wcale, albo psuł się w drodze i wtedy stresowałam się 10x bardziej :D A kontroli potrafiło nie być przez całą zimę, więc kusiło.
    Ale wierzę, że karma wraca. Nieuczciwość też wraca do człowieka, nawet jeśli chodzi tylko o głupi bilet.

    Taka moja mała dywagacja: czy jako społeczeństwo mamy w ogóle prawo oczekiwać uczciwości od polityków, jeśli sami oszukujemy w najprostszych sprawach? Politycy wybierani są ze społeczeństwa, a kto oszukuje w małych rzeczach, może oszukiwać i w dużych. Dlatego definitywnie przestałam przechodzić na czerwonym i kasuję bilety w tym zdzierczym mpk (lub idę na nogach) :) Może to i malutki wkład w ogólną uczciwość społeczną, ale zawsze to coś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... moja uczciwość szwankowała przez tydzień, teraz już ma się całkiem dobrze :)
      PS Na czerwonym świetle też nie przechodzę, ale nie z powodu uczciwości, tylko strachu, że ktoś na mnie wjedzie :)

      Usuń
  9. kup sobie miesięczny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miesięczny mi się nie kalkuluje, zwłaszcza, że w jedną stronę staram się chodzić.

      Usuń
  10. Ja jeżdże praktycznie codziennie, dlatego zawsze mam wykupiony bilet miesięczny, a właściwie - 3-miesięczny. :) I jest spokój. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tez sie stresuje w takich sytuacjach, ale kiedy pracowalam w Factory Outlet, po drugiej zmianie zawsze wracalam na gape pod Renome, bo wtedy naprawde nie bylo kanarow, ale dalej kosztowalo nie to duzo stresu :).

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja poniewaz mam znizke szkolna, bedac we Wroclawiu, zafundowalam sobie bilet dobowy za 5,50 i tez spokoj, przeciez jest ta urban karta, czy cos to latwiejsze niz jednorazowki :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Fantastyczny tekst, jakbym siebie widziała. Nie skasuję i czuję, że wszyscy patrzą na mnie jak na przestępcę. ;>

    OdpowiedzUsuń
  14. Podziwiam tych ludzi,co jeżdżą sobie beztrosko bez biletu a mandat przyjmują z kamienną twarzą. Ja całe życie mam bilet miesięczny(teraz 90 zł na wszystkie linie i jeżdżę do woli, do pracy w jedną stronę mam 2 autobusy, to już jest 6 zł, powrót do domu daje razem 12 zł. Dni pracujących w miesiącu około 25 i mamy 300 zł. a jeszcze zakupy, lekarz,itp),mieszkamy przy granicy Wrocławia,do RYnku dojeżdżamy ponad pół godziny. Raz w życiu świadomie jechałam na gapę, poszłyśmy z koleżanką na wagary i wsiadłyśmy do autobusu pospiesznego (obie miałysmy miesięczny na linie zwykłe). Bach,kanar. Ale było mi wstyd!!!
    Kilkakrotnie po doładowaniu internetowym biletu urbancard nieświadomie nie aktywowałam karty w biletomacie. Gdy o paru minutach jazdy to do mnie dotarło,czułam się jakbym dostała kamieniem w łeb!

    OdpowiedzUsuń
  15. nie zgadzam się z Tobą, że te pieniądze były wyrzucone w błoto, bo nie było kontroli. to trochę tak, jakbyś żałowała że zapłaciłaś za czekoladę, chociaż mogłaś ją zwinąć, bo właścicielka tego małego sklepiku wyszła na zaplecze i by nie zauważyła. za przejazd autobusem należy zapłacić. ceny są jakie są. czasami rzeczywiście aż szkoda płacić za bilet na pół godziny skoro jedziemy tylko 10 minut. albo tylko jeden przystanek. tak samo jak szkoda kupować cały litr mleka, skoro potrzebujemy tylko odrobinę do kawy. ale skoro w takiej formie jest coś sprzedawane to albo kupujemy abo rezygnujemy. ale nie kradniemy. dla mnie jazda bez biletu to jest po prostu kradzież usługi. korzystasz z czego i za to nie płacisz.i nie daj boże jeszcze zajmujesz miejsce siedzący tym, którzy bilet kupili. nie fair.
    z tytułem za to zgadzam się w stu procentach i sama ma podobne przemyślenia już abstrahując od tego, czy to kradzież czy spryt. te kilka złotych nie jest warte tego, żebym się denerwowała. tak samo jak te kilka złotych nie jest warte żebym ryzykowała kilka stówek mandatu.

    OdpowiedzUsuń
  16. Hmm, a a mam trochę inny pogląd na sprawę i nigdy nie przyszłoby mi do głowy nie kasować biletu. W końcu co to za różnica czy ktoś sprawdza bilety czy nie? Skoro korzystam z jakiejś usługi to powinnam i chcę zapłacić za nią cenę, którą wyznaczył usługodawca. W końcu to nie brak stresu za przejazd na gapę kosztuje mnie 3zł. 3zł kosztuje mnie bezpieczny i suchy dojazd do pracy, zamiast pieszej wycieczki po ciemku i po kolana w błocie. Płacę za swój komfort i czyjąś "pracę" (koszt utrzymania taboru i zatrudnienia kierowcy).

    OdpowiedzUsuń
  17. W sumie w Warszawie zawsze jeździłam na karcie miejskiej, która na miesiąc wychodziła mnie ok 50 zł, więc w sumie mi nie zależało, a jeździłam więcej niż te pół godz dziennie - bo tu metro 20 min, tu autobus, a jeszcze czasem i jakiś tramwaj.. Raz zdarzyło mi się komunikacją podmiejską (Łomianki) wracać do Czosnowa. Miałam banknot 50 zł i brak czasu by go rozmienić, kiosku brak, a kierowca odmówił mi sprzedaży, bo powinnam mieć drobno albo wgl równo odłożoną kwotę na bilet. No to sru wysiadłam wściekła, ale po chwili zrezygnowana wróciłam, bo śpieszyłam się wtedy do domu, co by na pogrzeb pojechać babci. Tata miał mnie odebrać z Czosnowa, ale odbierał mnie chyba z Sadowej wtedy, bo wpadł kanar. Ile razy nie jechałam tym autobusem, nic, a wtedy jak na złość. Wyskoczyłam z niego na najbliższym przystanku, wkręcając kanara, że za chwilę i tak wysiadam, a bilet (z poprzedniej podróży) zrolowałam - kazał mi go rozłożyć, a ja wtedy myk :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Ostatnio koleżanka zaproponowała mi, żebym nie kupiła biletu, bo ona ma kartę i może jeździć za darmo... z opiekunem. Nie byłam pewna , że tak można i całą drogę wypatrywałam kanara hehh...

    OdpowiedzUsuń
  19. Powiem tak mam kartę miejską, więc z reguły jeżdżę uczciwie. Bardziej szlag mnie trafia, kiedy chcę odwiedzić kogoś spoza miasta 10 zł wydane raz raptem za 3 stacje (bo strefa... ).

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie kasuję, mam sieciówkę :D Ale kiedyś zapomniałam skasować bilet (chociaż kupiłam!) i pokazałam kartę miejską (co z tego, że z innego miasta?) ale pan był tak miły, że mnie wyśmiał :P

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...