poniedziałek, 17 czerwca 2013

Lato takie, jakie 15 lat temu... mi się marzy :)

Piętnaście lat temu miałam lat trzynaście... i od września czekałam na wakacje. Lubiłam się uczyć, nie powiem, ale jeszcze bardziej lubiłam wakacje.

Szczerze? Nie pamiętam, jaka pogoda była za oknem w drugiej połowie czerwca 1998 roku. Nie pamiętam, w co się wtedy ubierałam, nie pamiętam, czy wyjechałam z rodzicami nad morze, czy w góry, nie pamiętam, czy miałam włosy długie czy krótkie (chociaż pewnie jest to do sprawdzenia na starych zdjęciach), nie mam zielonego pojęcia, jakiej muzyki wtedy słuchałam i po które książki sięgałam.

Pamiętam za to, że dni były cudownie długie, czas między śniadanie a obiadem rozciągał się jak guma do żucia. Pamiętam, że opalałam nogi na balkonie, wieczorem chodziłam na pobliski plac zabaw posiedzieć na huśtawce, pamiętam, że wstawałam bladym świtem i jechałam rowerem do babci na wieś, na śniadanie, a kiedy wracałam, szłam pograć z koleżanką w badmintona. 

Od kilku lat wakacje... wakacje są. I nie jest to dla mnie czas wyjątkowy. Fakt, cieszę się, że jest ciepło, gdzieś tam czasem pojadę, ale generalnie lato jakoś specjalnie nie różni się od pozostałych części roku.

O tym, że chciałabym to zmienić, pisałam już tutaj: KLIK.

Punkty z tej listy z przyjemnością realizuję, jem truskawki, kolejny raz na obiad wcinam zupę z botwinki, obserwuję, jak w doniczce rośnie bazylia. 

Nie jest to jednak jeszcze to, co bym chciała, aby było.

Od kilku dni spisuję w kalendarzu listę rzeczy, które mają mi pomóc sprawić, by lato było takie, jak dawniej. Inaczej: kompletuję listę rzeczy, które robiłam kiedyś, a które później zaprzestałam. 

Lista jest cały czas otwarta, dlatego wszelkiego pomysły, jak ją uzupełnić, mile widziane :)

Rzeczy które sprawiały, że lato piętnaście lat temu było wyjątkowe:

- I Program Polskiego Radia - Lato z Radiem. U Was w domu też grało?

- Lody! Jadłam co najmniej jednego dziennie i miałam w nosie kalorie! :)

- Kompoty! Boże, jak ja dawno nie piłam kompotu! A moja babcia gotowała je prawie codziennie!

- Książki! Czytane pod drzewem, na kocu, na balkonie. I co za tym idzie...

Wyprawy do biblioteki! Teraz, kiedy mam ochotę coś przeczytać, po prostu to sobie zamawiam w jakiejś księgarni internetowej. A kilkanaście lat temu wyjście do biblioteki to była cała wyprawa! 

- I co z tego? Oj, kiedyś zdecydowanie mniej przejmowałam się tym, jak wyglądam... i to dawało mi sporo luzu. Bo i co z tego, że nie mam umalowanych rzęs? Za okularami i tak nie widać :) A potem wyszła baba z człowieka i bez pełnego "mejk apu" z domu nie wyjdzie :)



- Siedzenie na ławce przed blokiem. Właśnie wyjrzałam przez okno. Przed moją klatką nie ma ławki! Jak to możliwe?

- Chichranie się! Ten pomysł podsunął mi mój tata. Podobno jak byłam młodsza, non stop się z czegoś chichrałam... martwić losami świata zaczęłam się ciut później. Więc może w tym roku też się trochę pochichram :)?



- Spacery! Ja naprawdę sporo wtedy chodziłam, głównie z moim nieodżałowanym psem Bąblem. I nie po betonie: po trawie i łąkowych ścieżkach. Oj, trzeba sobie te dawne ścieżki przypomnieć! :)

- Bez czapki nie wyjdziesz z domu! Ten tekst słyszałam nie tylko zimą, latem chyba nawet częściej, gdyż moja mama bała się, że dostanę udaru :) A potem dorosłam, nikt mnie nie pilnuję i chodzę latem z gołą głową :) Może chociaż o jakimś kapelusiki słomkowym pomyślę? :)

- Klapki! Dlaczego przestałam chodzić w klapakach? Ot, zagadka :)

- A co tam! Na szczęście z filozofii "Acotam!" jeszcze trochę mi zostało i czasem tak właśnie sobie myślę... i wspinam się na najwyższy snopek siana i pozuję z głupią miną. A kiedy się wygłupiać, jak nie teraz? Zdjęcie celowo niepoprawione :)


Dodajcie coś od siebie: co robiliście latem kiedyś, a nie robicie teraz? :)

czwartek, 13 czerwca 2013

Po prostu: czytaj książki, po których będziesz... mniej głupi :) #VII

Idea kształcenia sie przez całe życie - brzmi pięknie, prawda?
Do mnie osobiście bardzo przemawia, chociaż kiedy chce się przejść z teorii do praktyki.... no, wtedy nie jest już tak super.

Wiedza, kurde, kosztuje. I to kosztuje wcale niemało. Studia podyplomowe? Piękna sprawa, właśnie jedne skończyłam. Na kolejne... mam ochotę, nie powiem. Ale. Po pierwsze: kasa. Po drugie: kasa. Po trzecie: może najpierw zrobiłabym "coś" z tą wiedzą, która zdobyłam teraz? Tzn. nie schowała dyplomu do szuflady, tylko zrobiła z niego użytek?

Dalej: jest mnóstwo rzeczy, którymi się interesuję. Literatura (tej miłości nie zabiło nawet pięć lat filologii polskiej), psychologia, zdrowe odżywianie, gotowanie, ćwiczenia (tu akurat moje zainteresowanie przejawia się biernie i czynnie), makijaż, rozwój, malarstwo, fotografia, rękodzieło, film... itd. I tych rzeczy pewnie będzie jeszcze więcej - po prostu jeszcze ich nie odkryłam i nie wiem, że są interesujące.

Przeczytałam ostatnio zdanie, które dało mi do myślenia:

Nie da się wszystkiego zmieścić w jednym życiorysie.

Parafrazując: nie da się wiedzieć wszystkiego.

Ale można próbować być mniej głupim niż się jest :) 

I tak: jestem polonistką i moja wiedza na temat książek/autorów/historii literatury jest spora.

Jestem pedagogiem. Swoją wiedzę pedagogiczną uważam jednak za wziąć zbyt małą - dlatego czytam sporo książek pedagogicznych.

Dobrze gotuję, jednak stan ten jest moją świadomą decyzją sprzed kilku lat. Zaczęłam kupować gazety z przepisami, regularnie odwiedzać blogi kulinarne, podpatrywać osoby, które dobrze gotują. 

Intensywnie pracuję nad sobą - i to jest ta strefa, która pewnie do końca życia będzie "in progress" - oby!

Jest też kilka rzeczy, które robię bardzo dobrze, np. szydełkuję.

Cała reszta zaś? Całej reszty się uczę... głównie czytając



Ja wiem, że to może wydawać się śmieszne, że do kompletu z kijkami do nordic walking kupuję sobie książkę na ten temat... ale skoro za coś się biorę, chcę o tym wiedzieć jak najwięcej.

Uwielbiam wszelkiego rodzaju samouczki. Wiadomo, nie zastąpią one kontaktu z osobą, która jest specjalistą w danej dziedzinie. Ale np. przed tym, jak we wrześniu wybiorę sie na angielski, mogę sobie podstawy tego języka sama powtórzyć.

Biografie. Uwielbiam! Jak to się stało, że ktoś doszedł do takiego etapu, że stał się autorytetem, zaczęto o nim pisać i powoływać się na niego? Odpowiedź na to pytanie niezmiennie mnie fascynuje.

Książki - zagadki. "Błysk!" Ale o co chodzi? Teraz już wiem :)

Książki z dziedzin, o których nie mam zielonego pojęcia. 
Jak zrobić idealne zdjęcie cyfrowe? 
Nadal tego nie wiem... ale szukam odpowiedzi :)

Książki z "mojej dziedziny", a więc te o dziennikarstwie, książki o książkach, książki pedagogiczne. 
Czytam je regularnie.

Wszystkie razem sprawiają, że czuję się mniej głupia, bardziej kompetentna, mam poczucie, że nie stoję w miejscu.



Sięgacie po tego typu lektury? Wam też sprawiają taką satysfakcję :)?

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Pierwszy tydzień szalonego czerwcowego gotowania (dużo przepisów)

Oj, takie wyzwania lubię :)
Wszystkie nowe potrawy których spróbowałam, okazały się pyszne, a niektóre nawet wybitnie pyszne.

Przyznaję, że miałam ułatwione zadanie, ponieważ jakiś czas temu otrzymałam ogromną pakę z pysznościami do testowania - kilka produktów poszło więc w ruch.


Ale do rzeczy.
Swoje wyzwanie zaczęłam dokładnie 1 czerwca, a więc w niedzielę.
Zamysł jest taki, że codziennie, przez 30 dni, będę przygotowywać jedną nową rzecz do zjedzenia. 
Nie musi to być zaraz coś wielkiego - chodzi i to, by poznawać nowe smaki.

Dzień pierwszy

Zaczęłam od ciasta o wdzięcznej nazwie Blondie. Blondie od klasycznego brownie różni się tym, że zamiast ciemnej czekolady, dodajemy białą.
Ciasto wyszło pyszne, jedyne, co mogę mu zarzucić, to to, że nie bardzo wyrosło - smak jednak wysokość zrekompensował.


Przepis pochodzi z kwietniowego numeru miesięcznika "Kuchnia".

Składniki:

1/2 szklanki stopionego masła
1 szklanka cukru trzcinowego
1 szklanka mąki
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka esencji waniliowej
1/2 szklanki pokrojonej w kostkę białej czekolady
1/2 szklanki płatków migdałowych
garść rodzynek
garść orzechów laskowych

Przygotowanie:

W misce mieszamy stopione masło z cukrem, w drugiej zaś mąkę z proszkiem do pieczenia, sodą i solą. Do masy maślanej wbijamy jajko, wlewamy esencję waniliową, porcjami dodajemy mąkę, mieszając na niskich obrotach. Dodajemy czekoladę, migdały i orzechy. 

Ciasto przekładamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia, pieczemy ok. 30 minut w temperaturze 180 stopni.

Dzień drugi

Pasta z tuńczyka z mascarpone

Przepis zdecydowanie nie dla osób na diecie, mascarpone bowiem to praktycznie sam tłuszcz. Ale za to jaki pyszny tłuszcz :)


Przepis pochodzi z czerwcowego numeru magazynu "Moje Gotowanie"

Składniki:

1 puszka tuńczyka w sosie własnym
100 g serka mascarpone
2 łyżki soku z cytryny
pieprz ziołowy 
sól
koperek

Przygotowanie:

Tuńczyka odsączamy z sosu, rozdrabniamy widelcem. Mieszamy z mascarpone i sokiem z cytryny, doprawiamy solą i pieprzem. Pasta rozsmarowana na pieczywie świetnie smakuje z koperkiem.

Dzień trzeci

Warzywa zapiekane z serem feta


Przepis pochodzi z książki Anny Starmach "Pyszne 25".


1 bakłażan
1 cukinia
1 czerwona papryka
200 g sera feta (ewentualnie mozzarelli)
oliwa z oliwek
2 ząbki czosnku
garść oliwek
bazylia
sól

Przygotowanie:

Warzywa myjemy i kroimy w cienkie paski, dodajemy pokrojone połówki oliwek, rozgnieciony czosnek, bazylię, odrobinę soli. Całość skrapiamy oliwą i mieszamy. Przekładamy do żaroodpornego naczynia. Wstawiamy do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika, pieczemy 10 minut. Po tym czasie układamy na warzywach ser feta i pieczemy kolejne 10 minut.

Dzień czwarty

Zupa z soczewicy

Z cyklu: szybciej się nie da :)


Przepis pochodzi z książki Bożeny Żak - Cyran "Odnowa na talerzu"


Składniki:

20 dag czerwonej soczewicy
2 szklanki soku pomidorowego
1 duża posiekana cebula
2 szklanki wody
1 łyżka oleju
kolendra/bazylia/oregano - do wyboru

Przygotowanie:

Olej podgrzewamy w garnku, w którym będziemy gotować zupę, lekko podsmażamy na nim cebulę. dodajemy soczewicę i smażymy jeszcze kilka minut. Wlewamy wodę, dodajemy przyprawy, gotujemy 20-30 minut na wolnym ogniu, wlewamy sok pomidorowy.

Dzień piąty:

Śniadaniowe placuszki z mascarpone


Przepis pochodzi z czerwcowego numeru miesięcznika "Moje Gotowanie".


Składniki:

25 dag serca mascarpone
2-3 jajka (dałam 3)
1 szklanka mąki (dałam pół na pół z pełnoziarnistą)
łyżeczka proszku do pieczenia
kilka kropli esencji waniliowej
szczypta soli 
olej do smażenia

Przygotowanie:

Wszystkie składniki miksujemy, nakładamy łyżką na rozgrzany olej i pieczemy na złoty kolor.
Z dżemem brzoskwiniowym - poezja! :)

Dzień szósty:

Serniczki z mascarpone, suszonymi pomidorami i oliwkami


Przepis pochodzi z czerwcowego numeru miesięcznika "Moje Gotowanie".


Składniki:

250 g białego twarogu
250 g mascarpone
2 jajka
1 łyżka skrobi ziemniaczanej
2-3 ząbki czosnku
garść suszonych pomidorów
duża garść czarnych oliwek bez pestek
zioła prowansalskie
sól
masło

Przygotowanie:

Oba sery miksujemy z mąką i jajkami. Mieszamy z pokrojonymi pomidorami i oliwkami, dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek. Doprawiamy ziołami, delikatnie solimy. Masę przekładamy do wysmarowanych masłem foremek, pieczemy ok. 30 minut w temperaturze 180 stopni.

Dzień siódmy:

Legumina z kaszy jaglanej i truskawek


Przepis pochodzi z książki Anny Czelej "Wiosna w kuchni Pięciu Przemian".

Składniki:

1/3 szklanki kaszy jaglanej
2/3 szklanki wiórków kokosowych
1 łyżka cukru waniliowego
1/2 szklanki mleka
1/2 kg truskawek
szczypta imbiru
2 szklanki wrzątku

Przygotowanie:

Do wrzącej wody dodajemy kaszę jaglaną, wiórki kokosowe, cukier waniliowy. Gotować pod przykryciem do wyparowania wody. Dodajemy mleko, imbir, truskawki. Wszystko dokładnie miksujemy. I na razie tyle. 

Ciąg dalszy, oczywiście, nastąpi :)



piątek, 7 czerwca 2013

Informacja czyni z nas głupców.

Podejrzewam, że gdybym podobne zdanie wypowiedziała jako studentka, "specjalizująca się" w dziennikarstwie, mogłabym mieć problem z uzyskanie wszystkich wpisów do indeksu.

Dwa ostatnia lata studiów były czasem, kiedy nie wyobrażałam sobie dnia bez obejrzenia "Faktów" i "Wiadomości", dla porównania, bez słuchania Trójki i Zetki, bez Gazety Wyborczej, Onetu, Wirtualnej Polski i Pudelka.


Źródło: KLIK

A tymczasem Marcin Fabjański w marcowo - kwietniowym numerze pisma Coaching pisze tak:

Bezkrytycznie zasysamy z otoczenia gigabajty. Według magazynu "Time", 20 proc. Amerykanów sprawdza swój smartfon co 10 minut, 40 proc. robi to siedząc na sedesie, a 10 proc. nawet w czasie seksu. Nie tuż przed albo zaraz po.

Dalej autor powołuje się na Krzysztofa Stanowskiego z serwisu Wrzuta, który miał powiedzieć, iż wie, że Perfekcyjna Pani Domu bierze rozwód... tyle, że nie wie, po co to wie.

Nadmiar informacji szkodzi, wprowadza chaos, odrywa od "tu i teraz", wiemy, jaka pogoda panuje w Nowym Jorku, a nie zauważamy, że za oknem zrobiło się zielono.

Od marca ani razu nie zajrzałam na Pudelka czy inne portale plotkarskie, z przyczyn, które wymienia Stanowski. Bo brakowało mi czasu, żeby pogadać z przyjaciółką, ale już np. na czytanie głupot o aktualnych i byłych dziewczynach Borysa Szyca jakoś czas znajdowałam.

Od około dwóch lat okazjonalnie oglądam telewizję, najczęściej właśnie "Fakty", chociaż swój głód informacji zaspokajam słuchając Trójki. Zetka zaczęła mnie denerwować, nie trawię porannych żartów osób prowadzących, nie interesuje mnie, ile można wygrać w wielkiej kumulacji. 

Zamiast tego, słucham muzyki z płyt i z internetu. Plus jest taki, że nie przerywają mi jej coś pięć minut reklamy. Bo naprawdę nie potrzebuję wiedzieć, jak nazywa się najnowszy środek na wzdęcia.

Przez 10 lat kupowałam Twój Styl, od dwóch miesięcy przestałam.
Nie wiem... coraz trudniej jest mi uwierzyć w szczerość osób udzielających wywiadów, coraz mniej jest także tekstów, które naprawdę chciałabym przeczytać i z któryś coś wynoszę.

Zupełnie świadomie nie wchodzę na takie strony jak np. Onet. Po to, żeby uniknąć przechodzenia od newsa do newsa, co kiedyś często mi się zdarzało.

Czy czuję sie przez to wszystko głupsza? 
Absolutnie nie!

Mam czas na czytanie i chociaż zawsze czytałam dużo, to teraz zauważam, że czytam więcej, nie tylko powieści. 

Mam też więcej czasu na rozmowy z ludźmi - a przecież to przez kontakt z drugą osobą można nauczyć się najwięcej.

Zauważyłam też, że informacje, które uzyskuję, nie przelatują przeze mnie, na dłużej zostają w głowie. 
Staram się też jak najczęściej zadawać sobie pytanie: po co mi ta wiedza? I czasem odpowiedź, że po to, aby być mniej głupią, w zupełności wystarczy.

Bardzo też spodobało mi się zdanie z artykułu Fabjańskiego:

Zasysając bezkrytycznie informacje, marnujemy mózg, najcenniejszy znany nam organ, zdolny do generowania wielkich myśli, mistycznych przeżyć i nieograniczonej miłości. Tylko że nigdy nie zajmie się czymś takim, jeśli interesuje go, kto ze słynnych z kim właśnie zaczął się spotykać.


Źródło: KLIK

I w tych zdaniach chyba zawiera się sedno moich wszystkich ostatnich przemyśleń na temat tego, co chcę, a co nie przyjmować do wiadomości. Kolejny raz bowiem, w moim przypadku, sprawdza się zasada: mniej znaczy więcej. I naprawdę dobrze mi z tym :)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Keep calm... i pogłaszcz kota! :)

Jakiś czas temu, moja mama opowiedziała mi anegdotkę o koleżance, z którą chodziła do liceum ekonomicznego. Otóż dziewczyna była bardzo inteligentną osobą, świetną, ciekawą świata uczennicą. Jej konikiem były nauki ścisłe, bardzo dobrze wypadała na wszystkich sprawdzianach, problem pojawiał się przy odpowiedziach ustnych.

Któregoś dnia została wyrwana do odpowiedzi. Momentalnie spurpurowiała i zaczęła się jąkać. Widząc co jest grane, nauczyciel postanowił rozładować atmosferę.
- Spokojnie, spokojnie, zacznijmy od czegoś prostego. Ile to jest: dwa razy dwa?
Dziewczynę wcięło.
- Yyy... cztery? - spytała płaczliwie.

Znacie to? Mnie w podobnych sytuacjach również zdarza się głupieć, jednak to zgłupienie objawia się niepohamowanym słowotokiem i wyrzucaniem słów z prędkością karabinu maszynowego. Efekt, dodając do tego moją lekką wadę wymowy, bywa porażający.

Jak sobie radzić z takimi sytuacjami? Jak się szybko uspokoić i nie dać wyprowadzić z równowagi?

Sama mam na to trzy sposoby:

1. Wdech, wydech

Wdech, wydech, wdech wydech, wdech, wydech... i nic innego nie istnieje. 
Wydaje się banalne, ale wcale takie nie jest. Jeśli ktoś nie próbował, niech spróbuje usiąść, zamknąć oczy i przez minutę skupić się tylko na oddechu.
Ciężko! Ale kiedy już uda nam się opanować tę sztukę, wewnętrzny spokój jest na wyciągnięcie ręki.

W sztuce świadomego, wyciszającego oddychania ćwiczę się od dawna i według mnie nie ma lepszego sposobu na zebranie myśli/odcięcie się/odstresowanie/uspokojenie czy wreszcie... zaśnięcie :)

2. Odmień hrabię przez przypadki

Kiedy się stresujemy albo po prostu targają nami emocje, pracuje prawa półkula mózgu. Natomiast ta odpowiedzialna za logiczne myślenie, lewa, ma wolne. Aby się opanować, warto więc zająć się czymś, co zmusi ją do pracy, czyli np. odmienić sobie słowo "hrabia" przez przypadki albo wyrecytować tabliczkę mnożenia - bo to właśnie w lewej półkuli magazynujemy tę wiedzę.

Proste... a działa! :)

3. Pomyśl o tym... jutro.

Niczym Scarlett O'Hara.
Nie powiem, że ta metoda sprawdza się zawsze, gdyż istnieją problemy, z którymi najlepiej zmierzyć się od razu. Pozwala ona natomiast nieco zmienić nastawienie do drobnych rzeczy, które spotykają nas każdego dnia i psują humor.

Utknęłaś w korku? Zwiał Ci autobus? Ktoś rzucił niemiłą uwagę pod Twoim adresem?
Nie klnij pod nosem, nie zaciskaj pięści, nie wygrażaj całemu światu.

Keep calm... i pomyśl o tym jutro!

Tyle, że jutro prawdopodobnie będziesz miała ciekawsze zajęcia, niż złościć się na korek, w którym od dawna nie stoisz :)

Moim niezawodnym sposobem na wewnętrzne rozedrganie jest także... zabawa z moimi kiciami: Zuzią i Bubciem :)





Piszę o tym wszystkim, ponieważ trafiłam w swojej biblioteczce na ciekawą książkę, która mówi właśnie o tym, jak osiągnąć wewnętrzną równowagę.



Uwaga! Patrząc na okładkę, można odnieść wrażenie, że w środku znajdziemy uduchowione bzdury, które trudno zastosować w XXI wieku. Nic bardziej mylnego! Książka zawiera praktyczne wskazówki i konkretne propozycje, do wykorzystania przed egzaminem, rozmową rekrutacyjną itp.

Ja sobie książkę odświeżyłam, zaznaczyłam kilka pomysłów i w sytuacjach kryzysowych zamierzam testować.

Pełną recenzję książki znajdziecie na moim drugim blogu - KLIK.

A jakie są Wasze metody na szybkie odstresowanie się?

niedziela, 2 czerwca 2013

Czerwiec miesiącem szalonego gotowania! :)

Czerwiec - miesiąc moich urodzin. 
Z jednej strony to właśnie ten szósty miesiąc roku darzę szczególną estymą, z drugiej zaś mimowolnie zaczynam podsumowywać, zliczać, co się udało, a co nie... ale o tym jeszcze zdążę :)

Dziś chciałam napisać o pewnym pomyślę, który narodził się w mojej głowie, kiedy przypadkiem sięgnęłam po książkę, którą od dłuższego czasu mam na półce: Julie i Julia. Jej bohaterka w ciągu roku postanawia wypróbować 524 potrawy z książki Julii Child.


Część moich książek kulinarnych :)

Ja aż tak radykalna nie będę.
30 dni, 30 nowych przepisów. W czerwcu.

Nie deklaruję, że każdego dnia będę przygotowywała obiad z dwóch dań plus deser.
Chodzi o poznawanie nowych smaków, o wypróbowanie przepisów, do których wzdycham, przeglądając najrozmaitsze blogi kulinarne i pisma o gotowaniu. Mam też całe mnóstwo książek (w tym Julii Child, a jakże!), które kurzą się na półce i z których właściwie nie korzystałam.

Chcę, aby czerwiec Anno Domini kojarzył mi się właśnie kulinarnie.

Zatem... czas, start!

1.06.2013r. - Blondie! Czyli odpowiednik mojego ukochanego brownie, tyle, że z białą czekoladą :)
Plus ziemniaczki pieczone z czosnkiem :)



A dzisiaj spróbowałam pasty z tuńczyka i mascarpone - mniam...


... i otrębowych muffinek z makiem :)


A jutro? Nie wiem, ale na pewno będzie pysznie! :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...