środa, 30 stycznia 2013

Vivi&Oli - dzieciaki słodziaki! :) (Kto mnie inspiruje - cz.III)

Być może komuś wyda się to dziwne, że mnie, bezdzietną, inspiruje blog z modą dziecięcą... ale tak jest! Zresztą: proponuję tam najpierw zajrzeć, a dopiero potem się dziwić - KLIK

Co mnie przyciąga do tego miejsca? WSZYSTKO! :)

Przede wszystkim przemawia do mnie sama idea bloga, który ma na celu pokazać, że dzieci można ubrać stylowo, elegancko, bez różu i Hello Kitty. Patrząc na Vivi i Oliviera absolutnie nie odnosi się  jednak wrażenia, że są oni przebrani, a nie ubrani, chociaż na niektórych zdjęciach dziewczynka ma na szyi perły lub jedwabną apaszkę, a chłopiec kapelusz. I tutaj brawa dla mamy: za ogromne wyczucie, dobry smak i świetny gust.

Dalej: szalenie imponuje mi to, że to, co prezentuje blog, jest spójne. Ja wierzę, że dzieciaki naprawdę tak wyglądają, że nie są przebierane na potrzeby sesji, że to wszystko jest naturalne. Zresztą: spójrzcie na wnętrza, w których są fotografowane i zabawki, jakimi się bawią. Tu nie ma przypadkowości, wszystko pasuje.

Co jeszcze? Nie chcę robić wycieczek personalnych, ale ogromnie imponuje mi sposób, w jaki autorka pisze o macierzyństwie. Nie robi z siebie udręczonej matki Polki, pisze o jasnej stronie bycia mamą, nie narzeka, że jest jej ciężko... chociaż z dwójką rozbrykanych maluchów na pewno lekko nie jest. Jest to podejście zupełnie inne od tego, które prezentuje wiele moich koleżanek - ale to już inna kwestia i o tym pisać nie chcę. 

Uwielbiam zdjęcia na tym blogu, które dla mnie mają więcej wspólnego z fotografią artystyczną, niż ze zwykłymi zdjęciami z rodzinnego albumu. Niby są stonowane... ale radość aż od nich bije i zawsze, ale to zawsze poprawiają mi humor! I za to również uwielbiam ten blog.

Zresztą: w Vivi&Oli zakochałam się nie tylko ja. Blog bierze udział w konkursie na bloga roku i świetnie sobie w nim radzi, m.in. dzięki mojemu smsowi :)

Absolutnie nie mam tego w zwyczaju, ale jeśli komuś jeszcze spodobała się ta strona, to myślę, że warto wspomóc ją swoim głosem. Jest tego warta! :)

Więcej o głosowaniu: KLIK!






Kilka moich ulubionych zdjęć :)
Wszystkie pochodzą z bloga Vivi&Oli - Baby Fashion Life

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Odporności moja! Gdzie jesteś???

Zgłębiam temat związany z odpornością.

I walkę o nią wpisuję sobie wielkimi literami do kalendarza, bo w tej chwili jest to jeden z moich głównych obowiązków. Co z tego, że mam w głowie śmiałe plany, co z tego, że aż mnie palce swędzą, żeby wprowadzić je w życie... skoro od dwóch miesięcy praktycznie non stop jestem chora? Styczeń był, oględnie mówiąc, do dupy. Z Sylwestra wróciłam chora, potem cały czas kaszlałam, co skończyło się zapaleniem oskrzeli... i nadal czuję się jak zdechlak. 

Czy któraś też zmaga się z podobnym brakiem odporności na wszelkie choróbska?
Macie jakieś sprawdzone sposoby, żeby w końcu przestać kichać?

Ja kilka znalazłam w mocno archiwalnym numerze Shape (2003 rok! Dlaczego ja trzymam takie starocie???), spójrzcie:

1. Miej zapas pomarańczy.

Generalnie nie przepadam za cytrusami, szczególnie zimą... ale okej, przemogę się.

2. Długo śpij.

Snu ostatnio mam aż w nadmiarze, ale "normalnie" 8 godzin to u mnie norma.

3. Śmiej się jak najczęściej.

A co ma śmiech do odporności? Shape wyjaśnia: "Bo wtedy poziom hormonów stresu, np. kortyzolu, które blokują system odpornościowy, znacznie się obniża". Przyjmuję wyjaśnienie... chociaż akurat śmieję się często :)

4. Pokochaj jogurt.

Okej, ale tylko naturalny... bo nabiał akurat staram się ograniczać.

5. Zjedz wielki stek.

Chodzi o żelazo. Codziennie jem amarantus, który ma go mnóstwo, więc ten stek... niekoniecznie.

6. Trenuj z głową.

Właśnie w ogóle nie trenuję! Bo nie mam siły! Bardziej więc martwi mnie brak treningów, niż przetrenowanie!

7. Oczyść organizm.

"Zrezygnuj z alkoholu i kofeiny, jedz dużo surowych owoców i pij co najmniej 2 litry wody mineralnej dziennie. Pięć takich dni odciąży wątrobę, nerki i układ limfatyczny."

Super! Tak zrobię!

8. Jedz więcej czosnku.

Dopóki siedzę w domu - nie ma problemu. Potem zacznę łykać tabletki.

9. Wyjmij sokowirówkę.

Nie mam. Ale codziennie piję jednodniowy sok marchewkowy.

Na razie tyle... Mnie część z tych rad wydaje się naprawdę sensowna, może przydadzą się jeszcze komuś. A póki co, sięgam do kolejnego źródła: książki autorki, którą znam i której ufam. O odporności właśnie.

Miłego wieczoru! :)

niedziela, 27 stycznia 2013

Po prostu: załóż folder inspiracji! #2

Pamiętam, że kiedy byłam dużo, dużo młodsza, miałam manię wycinania obrazków z gazet. Na ogół przedstawiały one panie w wieczorowych sukniach (moją ówczesną idolką i wzorem elegancji była Alexis), propozycje fryzur z długich włosów (takich minimum do pasa) czy też potraw (gęś w białym winie panierowana w zmielonych skorupach ślimaków - mrr:) )

Po co? Ano plan był taki, że jak już dorosnę i sama będę o sobie decydować (i przestanę nosić głupie sweterki dziergane na drutach!), to w wieczorowych sukniach będę chodzić na co dzień, w wolnych miałam zamiar umilać sobie czas zaplataniem warkoczy, a gęś jadać na kolacje. Że niewiele z tych planów wyszła, to zupełnie inna kwestia... ale mania zbierania obrazków została mi do dziś.

Oczywiście teraz nie wycinam ich z gazet, a szukam w necie - a raczej same dość często wpadają mi w ręce.

Po co? Ano dla inspiracji, oczywiście! Mam je wszystkie w jednym folderze, sztuk ok. 500 i ten zbiór stale rośnie. Najczęściej przedstawiają zdjęcia wysportowanych kobiet, którym po cichu zazdroszczę kaloryfera na brzuchu. Albo widoczki z turkusowym morzem i złotym piaskiem, dzięki którym na moment zapominam o tym, co za oknem (chociaż w tym roku zima jest super!). Albo jakieś cytaty, które na moment mnie zainteresowały, a o których nie chcę zapomnieć. 

Z założenia wrzucam do tego folderu WSZYSTKO, CO W JAKIŚ SPOSÓB DO MNIE PRZEMAWIA, CO NASTRAJA MNIE POZYTYWNIE, DAJE KOPA, ZACHĘCA DO DZIAŁANIA, MOTYWUJE, ROZŚMIESZA, ZACHWYCA, NIEKIEDY SKŁANIA DO ZASTANOWIENIA.

Dodam, że bardzo często lądują tam też moje zdjęcia, które lubię, które dobrze mi się kojarzą, które przywołują miłe wspomnienia. 

Cała sztuka polega na tym, aby taki folder nie tylko mieć, ale też regularnie do niego zaglądać - minimum raz w tygodniu, a najlepiej jeszcze częściej. Świetna sprawa!

Kilka obrazków z mojego folderu inspiracji:







I nieco mniej prywatnie :)














Prowadzicie podobne foldery? Jak się sprawdzają?

sobota, 26 stycznia 2013

Radość chorusa! :)

Od poniedziałku leżę z zapaleniem oskrzeli. Leżę i kwiczę, prycham, smarkam, gorączkuję, pocę się i marznę na przemian. Ale koniec, mam nadzieję, jest już bliski - koniec choroby oczywiście :)

Jak łatwo się domyślić, nastrój mam, delikatnie mówiąc, taki sobie... dlatego też... uwaga, chwalę się!

... dlatego też ogromnie ucieszyła mnie paczuszka od Ani z Jedwabnej Strony Życia - KLIK!
Wszystkie te wspaniałości wygrałam w konkursie organizowanym przez Anię... i CIESZĘ SIĘ, CIESZĘ, CIESZĘ SIĘ! :)

Bo minimalizm minimalizmem, oczyszczanie łazienki i innych pomieszczeń z nadmiaru dobra wszelkiego oczyszczaniem... ale BABA zawsze wyjdzie w człowieka, stąd ogromny uśmiech na mojej twarzy.

Wielkie dziękuję, Aniu! :*


Lakiery: mrr :) 
W kwestii lakierów jestem dość zachowawcza, dlatego najbardziej podobają mi się jasne odcienie, ale cudna jest też zieleń i czerwień. Co do najciemniejszego z Essence... albo się do niego przekonam, albo jedna osoba już ostrzy sobie na tę buteleczkę pazurki - dosłownie, hihih :)


Żel micelarny z Pharmaceris - uwielbiam tę firmę, mam dużo jej produktów, tego jeszcze nie miałam okazji testować - co z przyjemnością uczynię :)
Podobnie balsam: z Green Pharmacy znam tylko produkty do włosów - z przyjemnością więc wysmaruję się balsamem. Zwłaszcza, że ten pięknie pachnie! :)


Puder Essence - miałam ten z pierwszej edycji limitowanej, sprawdził się świetnie, niedawno wyrzuciłam opakowanie, więc bardzo mnie to uzupełnienie ucieszyło :)

Podobnie szminka: nudziak z Essence. Mam taką samą, właśnie sięga dna, więc miło mieć zapas :)
Błyszczyk i pigment Violet Blush - zarówno błyszczyki, jaki i pigmenty z Kobo uwielbiam :)



Krem energetyzujący - super! W sam raz na wiosnę, która, mam nadzieję, już niedługo! 
Ponadto sól do kąpieli i mydełko pieprzowe.


No i cała masa próbek :)

W takim towarzystwie aż miłej mi się choruje! :)

niedziela, 20 stycznia 2013

Nie w sufit! (Czyli lubię oglądać filmy - cz.I)

No właśnie: nie ma co gapić się w sufit, lepiej pogapić się na dobre, mądre i mające pozytywne przekaz filmy!


Miałam kiedyś pomysł, żeby założyć bloga z recenzjami filmów, jednak ostatecznie stwierdziłam, że mimo iż lubię je oglądać, to jednak nie oglądam ich na tyle dużo, żeby mieć regularnie o czym pisać. Inna sprawa, że jak się mieszka w małym mieście, to dostęp do nowości jest mocno ograniczony... ale teraz na szczęście ta sytuacja uległa zmianie i nie jest z tym tak źle, jak było.

"Nie w sufit" - tak ów blog miał się nazywać. Nie wyszło, ale sama idea pozostała i postanowiłam realizować ją właśnie tu, oczywiście nie ograniczając się tylko do nowości i filmów "pozytywnych".  Parę razy już o tym na blogu wspominałam, ale mam spore zaległości w klasyce kina i chcę to nadrobić. W tym roku postanowiłam także chodzić do kina minimum 2 razy w miesiącu i oglądać  minimum jeden film tygodniowo - także takie blogowe wsparcie mi się przyda :)

Filmy oglądam rozmaite, rzadko jednak są to horrory: nie lubię się bać i nie zamierzam na siłę uszczęśliwiać się obrazami, po których nie mogę zasnąć. 

Nie deklaruję się, że będę pisać regularnie, ale kiedy uzbiera mi się kilka filmów wartych uwagi, wpis na pewno się pojawi. Na początek: trzy propozycje.

Miłej lektury i miłego oglądania! :)

Polecanka nr 1

Źródło: filmweb.pl


Hobbit. Niezwykła podróż. Reż. Peter Jackson

Nie wiem, czy jest ktoś, to jeszcze tego filmu nie widział, ale jeśli ktoś taki się uchował, niech czym prędzej maszeruje do kina! Hobbit jest dla mnie filmem wspaniałym pod każdym względem: fabuła, gra aktorów, efekty specjalne, kostiumy, charakteryzacja, dialogi - wszystko! Film trwa prawie trzy godziny i początkowo trochę się tego obawiałam ("Jak ja wysiedzę?"), ale czas ten minął mi błyskawicznie. Z gór zaznaczam, że nie zaliczam się do jakiś wielkich fanek Tolkiena, Władcę Pierścieni obejrzałam na pół gwizdka, bez większego przekonania.

Dlaczego jeszcze podobał mi się ten film?

Otóż główny bohater, Bilbo Baggins, wcale nie ma ochoty opuszczać swojego przytulnego domku. Tym bardziej opuszczać go po to, aby zmierzyć się ze SMOKIEM. 

Daje się jednak przekonać, wszak w jego żyłach płynie nie tylko krew Bagginsów, czyli domatorów i piecuchów, lecz także walecznych Tuków.

Jak odniosłam to do siebie?

Ano tak, że nie należy bać się przeciwności losu i tego, co nieznane.
Okej, to, co mam teraz zrobić wydaje mi się straszne, ale przecież:

- zdałam prawo jazdy za pierwszym razem (naprawdę! A szykowałam się co najmniej na kilka poprawek! Inna kwestia, że teraz za kółko nie siadam... ale to nie należy do tematu :));

- zdałam egzamin ze staro-cerkiwno-słowiańskiego! Mało tego: zdałam na cztery!

- co tam scs! Pokonałam teorię literatury!,

- prowadziłam szkolenie dla ok. 50 dość... hem, hem, specyficznych osób. Sprzęt padł, wszystko padło... Dałam radę, żyję, mam się dobrze :).

I tak dalej. Czemu więc ta rzecz, o której myślę, miałaby się nie udać?

Jeszcze jedno. Bilno na wyprawę przeciwko SMOKOWI nie wyruszył sam. Miał wsparcie. Warto o nim pomyśleć, zanim rozpoczniemy coś ważnego: zebrać informacje, przygotować się, porozmawiać z tymi, którzy się odważyli. To na pewno pomaga!

Polecanka nr 2

Źródło: filmweb.pl


Lekcja marzeń, reż. Sebastian Grobler

Pewnie nie trafiłabym na ten film, gdyby nie bardzo lubiany przez mnie Daniel Bruhl, który gra w nim główną rolę.

Film opowiada prościutką historię nauczyciela angielskiego, który pod koniec XIX wieku trafia do niemieckiej szkoły. Przez grono pedagogiczne zostaje przyjęty... tak sobie, uczniowie zaś podchodzą do niego nieufnie. W szkole panuje bowiem przesadna dyscyplina, szacunkiem cieszy się ten pedagog, który bije - i fakt ten jest powszechnie akceptowany, takie czasy. 

Konrad Koch, wspomniany nauczyciel, ma jednak własne metody wychowawcze i własną pasję, która próbuję zarazić swoich wychowanków. Jest nią piłka nożna, sport, który może wydawać się barbarzyński, przyzwyczajonym do musztry na lekcjach w-fu chłopcom.

Fanką piłki nożnej absolutnie nie jestem, film tak naprawdę jest raczej "poprawny" niż "dobry", jednak ogromnie spodobał mi się pomysł na pokazanie tego, jak jedna szalona głowa (czyli wspomniany nauczyciel) może zarazić tym, co kocha resztę i wprowadzić naprawdę rewolucyjne zmiany. Bo oto uczniowie, którzy nie pałają do siebie sympatią, stają się drużyną. Mają wspólny cel. W końcu coś ich łączy, a nie tylko dzieli.

Co ciekawe, scenariusz jest oparty na faktach, to nie tylko wyobraźnia twórców!

Poza tym Konrad Koch skojarzył mi się... z naszą Ewą Chodakowską :) Ot, kolejna pozytywna dusza, zakochana w aktywności fizycznej :)

I na koniec... moje odkrycie :)

Jako mała dziewczynka uwielbiałam Ronię, córkę zbójnika Astrid Lindgren. Nie miałam jednak pojęcia, że powieść mojego dzieciństwa ma swoją adaptację filmową! Ach! Jakie to było miłe doświadczenie zobaczyć przepołowiony zamek Mattisa, wietrzydła, Birka, Lewis i samą Ronję! Uwielbiam takie sentymentalne podróże! I uwielbiam takie odważne dziewczynki, które nie chowają za spódnicą mamy, tylko odważnie wyruszają w głąb lasu! :)

Źródło: tanifilm.pl

Przy okazji: jeśli ktoś ma ochotę, zapraszam na mój profil na Filmweb - KLIK. Nie aktualizowałam go przez jakiś czas, ale nadrabiam zaległości! :)

Jakie pozytywne, inspirujące filmy polecacie?

środa, 16 stycznia 2013

Mary, optymizm w czystej postaci! :) (Kto mnie inspiruje - cz.II)

Znacie Mary? No pewnie, że znacie!
Chyba każdy, kto interesuje się zdrowym stylem życia trafił na jej stronę Aktywne Życie.

A jeśli ktoś jakimś cudem, w co wątpię, jeszcze o Mary nie słyszał, to wygląda ona tak:


Widzicie ten uśmiech? Ten błysk w oku? Ten entuzjazm i optymizm wypisany na twarzy? Ja właśnie za to Mary uwielbiam!

Jej strona jest skarbnicą pozytywnej energii, po przeczytaniu kilku postów ma się ochotę wstać... i zacząć realizować marzenia! I ćwiczyć - to między innymi ona była bodźcem do tego, żeby zacząć się ruszać.

Postanowiłam jednak napisać o Mary z innego powodu.

Od teraz zaczynam życie takie jakie zawsze mi się marzyło, od teraz pod ta linią zapisuję działanie zbliżające mnie do moich celów.

To zdanie pojawiło się na blogu Mary wczoraj. Od dłuższego czasu noszę się z pewnym ambitnym w moim przekonaniu zamierzeniem... które odkładam na bliżej nieokreślone "kiedyś". Bo teraz pracuję, bo nie mam czasu, bo to, bo tamto, bo śramto.

Od wczoraj nie opuszcza mnie jednak jedna myśl. Przepraszam, za dosadność, ale pojawiła się ona w takiej w formie:

A dlaczego, k***, nie TERAZ?

Jak już kiedyś pisałam, jedną z moich dewiz życiowych jest "Kiedy, jak nie teraz"... tymczasem w tej konkretnej sytuacji potrzebowałam właśnie tego wpisu Mary, żeby coś w moich zwojach mózgowych drgnęło, żeby zapłonęła ta iskra, która sprawia, że nie chcę czekać ani chwili dłużej. Teraz, teraz, teraz! Tak, zacznę to realizować właśnie teraz, a za rok pęknę z dumy. Tak właśnie.

Dlatego... powiadam Wam:

Zaglądajcie na stronę Mary, czytajcie, chłońcie jej energię, dajcie się zainspirować! I oby jak najwięcej takich pozytywnych osób i miejsc w sieci! :)

Mary, wielkie DZIĘKUJĘ!
Możesz mnie wpisać na listę swoich 7000 osób, które postanowiły coś zmienić dzięki Tobie! :)

wtorek, 15 stycznia 2013

Po prostu: posprzątaj w torebce #1

Bohaterką dzisiejszego postu będzie ta oto torebka:


Tej zimy praktycznie się z nią nie rozstaję, nie bardzo nawet zwracając uwagę, czy pasuje mi do reszty stroju czy nie.

Torebka, a raczej całkiem sporych rozmiarów torba, ma tę cudowną właściwość, że zmieści wszystko: chusteczki, nożyczki, portfel, długopisy, ołówki, papierki po cukierkach, wszystkie szminki, puder, trzy kremy do rąk, klucze, kalendarz, komórkę, paragony, szydełko, termometr, książkę, gazetę, aparat, tabletki na bóle wszelakie, a ostatnio także drewniane kuleczki i 10 metrów sznurka... No i oczywiście wszelkiej maści śmieci i śmieciska.

Jak wygląda znalezienie czegokolwiek w tym bałaganie - łatwo się domyślić. 
Ile to wszystko waży - także nietrudno zgadnąć.

Wczoraj się zbuntowałam i po prostu wywaliłam wszystko na środek, posegregowałam, uporządkowałam, z powrotem do torby powędrowały tylko te rzeczy, z których naprawdę korzystam i które się przydają.

Niby nic takiego, ale...

W trakcie porządków zaczęłam się zastanawiać, ile takich "torbisk" wleczemy za sobą, przy czym słowa "torbiska" używam tu w przenośni. Ile zwyczajnych spraw, których rozwiązanie zajmujemy chwilę, odkładamy na bliżej nieokreślone "kiedyś", jednocześnie stale o nich pamiętając? Ot: wspomniana już torba. Porządki zajęły mi chwilę, a uczucie, kiedy bez problemu znajduję komórkę wtedy, kiedy dzwoni - bezcenne! Bo nie wkurzam się za każdym razem, kiedy się odzywa, a ja nie potrafię jej zlokalizować.



*** *** ***

Takich pozornie błahych spraw jest mnóstwo. Niby wiemy, że powinniśmy je zrobić... ale z jakiś powodów nie robimy. 

Dalej: ile jest takich rzeczy, które wiemy, że są dla nas dobre, ale znowu: są tak oczywiste, że o nich zapominamy? Przykład? 

Nie wiem, jakie są dokładne zalecenia, ale powinno się pić dużo wody mineralnej. Tylko kto faktycznie ją pije? Tak regularnie, codziennie? 
Powinno się jeść warzywa. Z ręką na sercu: kto codziennie po nie sięga?
Codziennie powinno się spacerować. Kto spaceruje chociaż pół godziny dziennie?

Wiem, że nie odkrywam tu Ameryki, ale właśnie walkę z tymi drobiazgami i wprowadzanie dobrych nawyków wpisuję na listę swoich noworocznych postanowień, tym samym rozpoczynając serię postów na ten temat. Po prostu:  z jednej strony rozprawię się z irytującymi drobiazgami, które utrudnią mi życie, z drugie zaś wprowadzą w nie malutkie zmiany, które sprawią, że będzie ono po prostu lepsze.

Proszę trzymać kciuki, pierwszy krok już poczyniony! :)

niedziela, 6 stycznia 2013

Postanowienia Anno Domini 2013

W tym roku wyjątkowo długo bujałam się ze spisaniem listy postanowień noworocznych, co wynikało głównie z tego, że tym razem zamierzam się z nich solidnie wywiązać. 

Każda rzecz jaką tu wpisałam jest przemyślana sto razy i za każdym razem powiedziałam sobie głośno: TAK, chcę to zrobić! 

Wierzę więc, że za rok będę z satysfakcją pisać pisać: TAK, zrobiłam to!




Obszar działania: NAUKA

- język angielski

Przede wszystkim chodzi mi o powtórzenie sobie słownictwa. Coraz częściej łapię się na tym, że brakuje mi słówek, nawet tych najprostszych, co wynika głównie z tego, że nie używam tego języka na co dzień. Moim błędem jest też to, że rzadko zaglądam na angielskie strony i portale, oglądam filmy z dubbingiem, zamiast z napisami... i zwyczajnie zapominam.

Uczę się z książki, której okładkę prezentuję poniżej: jeden tydzień = jeden rozdział. 


- język niemiecki

O tym, jak wykręcam się od nauki tego języka i o tym, jak jednocześnie bardzo mnie do niego ciągnie, mogłabym napisać książkę. Zamiast jednak pisać książki, które nikogo nie zainteresują, postanowiłam po prostu się go uczyć. Codziennie po kilka, kilkanaście słówek. Przez rok mogę przyswoić ich całkiem sporo :)

- fotografia

- nauczyć się w końcu korzystać z jakiegoś programu do obróbki zdjęć
- kupić aparat!

- odświeżyć prawo jazdy i zacząć znowu jeździć!

- studia - bardziej się do nich przykładać, tym bardziej, że niedługo się kończą :)

- makijaż - podglądać, kombinować, malować! :)


Obszar działania: ĆWICZENIA

Plan mam bardzo ambitny: jesienią chcę pobiec w biegu na 10 km. Zaczynam praktycznie od zera, biegać chcę zacząć jak tylko zrobi się cieplej, czyli w okolicach marca, no, może kwietnia.

Treningi będę planować na bieżąco, póki co:

Styczeń to miesiąc ćwiczeń z Ewą Chodakowską! (min. 3 razy w tygodniu)

I nadal uparcie ćwiczę do szpagatu :)

Ponadto, kiedy tylko zrobi się ciepło, chcę zacząć jeździć na rowerze i nauczyć się jeździć na rolkach.


Obszar działania: ZDROWE ODŻYWIANIE

Tutaj plan jest bardzo prosty:

- ograniczyć słodycze
- pić więcej wody i zielonej herbaty
- jeść więcej warzyw i owoców
- całkowicie zrezygnować z białego pieczywa
- nie jeść rzeczy smażonych na głębokim tłuszczu (wszelkie kotlety, ryby w panierce, frytki itd.)
- jeść zdrowe śniadania!!!
- jeść więcej zup
- planować posiłki: nie jeść byle czego, bo akurat jestem głodna
- ostatni posiłek jeść najpóźniej 3 godziny przed snem

Wiem, że te zapiski są bardzo ogólne, ale konkrety zamierzam planować na bieżąco, tutaj chcę po prostu zapisać wytyczne, którymi zamierzam się kierować.

Obszar działania: UKULTURALNIANIE SIĘ :)

Pisałam już o tym w poprzednim poście, ale chcę podjąć dwa wyzwania:

- przeczytam 100 książek
- obejrzę minimum 52 filmy
- w każdym miesiącu przeczytam jedną książkę związaną ze sztukę: biografię artysty, książkę o konkretnej epoce lub nurcie.

*** *** ***

W nowym roku mam także kilka mocnych postanowień, których nie potrafię przypisać do konkretnej kategorii:

Wprowadzam ład do swojego otoczenia. 

Pozbywam się tego, co zbędne, opróżniam szafki z rzeczy, które latami w nich zalegają, nie kupuję na zapas.

Znajduję czas na prowadzenie tego bloga.

Wiem, że założenie go było jednym z moim lepszych pomysłów i że pisanie notek, publiczne stawianie sobie wyzwań motywuje mnie, by nie rzucać słów na wiatr. 

Nie narzekam. Nie przeklinam. Nie krzyczę. Nie kumuluję w sobie złych emocji. Nie plotkuję. 

Bo po co?

Nie porównuję się do innych. Nie zazdroszczę. Nie próbuję być kimś innym.

Dodatkowo, w kalendarzu zapisałam jeszcze kilka ambitnych planów, z których także zamierzam się rozliczać. Są one jednak zbyt... hmmm? Ambitne? Osobiste? No, w każdym razie: te kilka zostaną dla mnie. Kiedy uda mi się je zrealizować, z pewnością o tym napiszę :)

sobota, 5 stycznia 2013

Noworoczny hedonizm :)

Leniłam się przez grudzień blogowo, oj, leniłam :) Ale co tam: było, minęło! 

Ja wiem, że tak naprawdę zmieniała się tylko jedna cyferka, ale dla mnie zawsze Nowy Rok to symboliczny nowy początek, czas na nowe plany, nowe pomysły, które realizuję z nową energią. 

Nie dopełniłam jeszcze rytuału spisania noworocznych postanowień, które zamierzam sumiennie zrealizować. 

Pewna natomiast jestem trzech rzeczy i są to moje absolutne priorytety.

Po pierwsze:  BĘDĘ SZCZĘŚLIWA!

Po drugie: BĘDĘ DBAĆ O SIEBIE!

Po trzecie: BĘDĘ ODWAŻNA!

Postanowiłam sobie także kilka rzeczy, które tak naprawdę mają służyć tylko mojemu lepszemu samopoczuciu, a spisanie ich ma mi przypominać o sumienności w ich wykonywaniu. Chociaż raczej nie powinnam mieć z tym problemu. 

I tak obiecałam sobie że:

- przynajmniej dwa razy w miesiącu wybiorę się do kina i obejrzę przynajmniej jeden film tygodniowo;

- kupię jedną parę kolczyków w miesiącu (a przy okazji pozbędę się starych, których od dawna nie noszę, albo które nie mają pary);

- od jakiegoś czasu monitoruję swoją szafę i bezlitośnie pozbywam się ubrań nienoszonych bądź takich, w których źle się czuję. Uroczyście postanawiam sobie, że raz na jakiś czas kupię sobie jedną rzecz ekstra. Bez patrzenia na cenę. Głównym kryterium ma być jakość i to, czy ta rzecz mi się podoba;

- raz w miesiącu upiekę/ugotuję coś mega pysznego, zupełnie nie zwracając uwagi na kalorie (tort z bitą śmietaną, pizza z czterema serami, ciasteczka z jakimś pysznym nadzieniem - co mi tylko fantazja podpowie);

- dla równowagi: raz dziennie zjem/wypiję coś naprawdę zdrowego: świeży sok, owoc, warzywo;

- zadbam o paznokcie: już teraz zaczynam wcierać w dłonie kremy, używać odżywek, łykać skrzyp. A potem może w końcu na tych moich pazurkach da się położyć jakiś kolor;

- przynajmniej raz w miesiącu spędzę miły wieczór z koleżanką/mamą/Ukochanym poza domem, na miłej rozmowie :);

- aha! Skoro mam całą półkę peelingów i maseczek, to może czas zacząć ich używać? Podobnie z balsamami: wcieram regularnie!

- znajdę czas na szydełkowanie i decoupage - są to rzeczy, które sprawiają mi ogromną frajdę, uwielbiam czuć włóczkę pod palcami i wycinać motywy z serwetek... więc nie może być tak, że tego nie robię. Brak czasu to nie argument! (Dzięki Visell!)

O postanowieniach noworocznych jeszcze będzie, ale z tych hedonistycznych, wymienionych powyżej, zamierzam się sumiennie wywiązywać! :)

Bo przecież:


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...