Pisanie na blogu nie jest ostatnio czynnością, której regularnie się oddaję - co da się zauważyć. Do napisania tego postu zmobilizowała mnie jednak jedna krótka rozmowa, którą ostatnio odbyłam. Uwielbiam takie rozmowy!
Praca, dzień jakich wiele. Zostało mi mniej więcej 30 minut do pójścia do domu i, chociaż rzadko to robię, załączyło mi się marudzenie. Że niedługo kończę trzydziestkę, że lato tuż-tuż, a moja figura nadal bardziej zimowa niż letnia, że znów pierwszy upał opalił mnie na czerwono. Takie tam bzdury.
Moja koleżanka na te narzekania miała gotową odpowiedź.
- A ja tam nie narzekam. Jak się osiąga pewien wiek, to czas się do siebie przyzwyczaić.
Olśniło mnie, a dalsza rozmowa miała już zupełnie inny przebieg. Obie jesteśmy w podobnym wieku, obie dostrzegamy w sobie jakieś tam mniej lub bardziej urojone niedoskonałości, obie czasami lubimy z dezaprobatą spojrzeć w lustro.
ALE!
Żadna z nas nie jest już nastolatką - matematyki nie da się oszukać. *
Obie kiedyś stwierdziłyśmy, że gdyby nie uda/brzuch/nogi/wzrost/waga/cokolwiek, to byłybyśmy o krok od ideału :) Tyle że... lata płyną, a uda/brzuch/nogi/wzrost/waga/cokolwiek wciąż z nami są. Logiczne, że można by się w końcu do tego przyzwyczaić. Dla własnej higieny psychicznej.
ALE!
Absolutnie nie namawiam do tego, żeby się zapuścić i przestać dbać o siebie. Po prostu chodzi o to, że pewne rzeczy są i mamy na nie znikomy wpływ. O moim kompleksie szerokich bioder pisałam milion razy. I, na szczęście, nadal aktualne są słowa z tego wpisu - KLIK. Wytrwale ćwiczę, ogólnie jestem z siebie zadowolona... A że biodra? No to co? Nigdy nie byłam wiotka i prawdopodobnie nie będę. W porządku. Przyzwyczaiłam się.
Każdy ma swojego "demona" :-) i faktycznie warto się z nim zaprzyjaźnić. Czekam na częstsze wpisy,bo pomimo tylu blogów w necie,jakoś Twój blog mnie przyciąga :-) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki Olu, będę pisać częściej :)
UsuńMiałam nadzieję,że Cię trochę zmotywuję :-) Rozumiem też,że przy przeprowadzce do innego miasta i zmianie pracy nie jest to takie proste.
UsuńDokładnie tak! Starsze osoby nazywają to "pogodzeniem się ze sobą", ja zrozumiałam to jakoś rok temu, w wieku 27 lat... i to dotyczy wszystkiego, siebie samego, własnej sytuacji życiowej, miejsca w którym mieszkamy (kraj, miasto...). Zaprzestanie chorej walki z rzeczami, na które nie mamy wpływu jest kojąca dla psychiki, naprawdę. Nie oszukujmy się, że hasło "własną pracą jesteś w stanie osiągnąć absolutnie wszystko" jest sposobem na życie - to męczy, taka wieczna pogoń za czymś niedoścignionym. Ok, nie chodzi, jak sama piszesz o to by przestać się rozwijać, pracować nad sobą, zapuścić się, tylko zwyczajnie pogodzić się z wieloma rzeczami... i .... życie od razu staje się lepsze, lżejsze, a my szczęśliwsi!:)
OdpowiedzUsuńSkupiłam się tylko na jednym aspekcie - wyglądzie, ale to "przyzwyczajenie się" można rozpatrywać o wiele szerzej. Szczególnie podoba mi się część Twojego komentarza zaczynająca się od słów: Nie oszukujmy się... No właśnie: nie oszukujmy się :)
Usuńpozdrawiam! :)
Bardzo mądre stwierdzenie. Trzeba się do siebie przyzwyczaić i zaakceptować pewne rzeczy:)
OdpowiedzUsuńMało odkrywcze... ale mądre :)
UsuńSuper podejście :). Ja mam krzywe nogi, ale za to długie - przyzwyczaiłam się do tego. Natomiast tłuszczyku na brzuchu nie zniosę, jednak jest to rzecz do naprawienia, więc wytrwale ćwiczę i zdrowo jem :).
OdpowiedzUsuńA ja mam szerokie biodra, ale za to wcięcie w talii... uwielbiam! :)
UsuńMasz rację, no i chyba i dla mnie czas aby się do siebie przyzwyczaić a nie ciągle walczyć :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ;)
akceptacja to podstawa :) szczególnie, że z wiekiem będą przed nami coraz to nowe wyzwania i wtedy bez akceptacji ani rusz :)
OdpowiedzUsuńjaki fajny blog-dopiero go odkryłam,a tyle lat szukałam......pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńWyglądasz BARDZO dobrze.
OdpowiedzUsuń