U mnie zaczęło się niewinnie. Wiadomo: jak chyba większość osób, zaczynałam od ćwiczeń z filmikami z netu. Na początku wyzwaniem było dotrzymanie kroku Mel B albo Ewie Chodakowskiej przez 10 minut. Potem ćwiczyłam bez problemu 30 - 45- 60 minut i pękałam z dumy. A potem... a potem zaczęłam oglądać fitspiracje. I trafiałam np. na takie zdjęcia, jak te poniżej:
Mniejsza o to, czy to jeszcze fit- czy już thinspiracje. Mniejsza o to, czy na tych zdjęciach użyto Photoshopa, czy nie.
Dla mnie wyglądało to tak: ćwiczę, ale moja sylwetka nijak nie przypomina tego, co widzę na zdjęciach. Lekko dobijające.
Zaczęłam więc kombinować. Najpierw cardio czy może najpierw ćwiczenia z ciężarkami? Lepiej rano czy może wieczorem? Przed posiłkiem czy po posiłku? Jeść kolację czy nie jeść? Po ilu minutach zacznę spalać tłuszcz? Kurcze, po co ja tyle jeżdżę na tym rowerze, przecież na rowerze spala się mało kalorii. A poza tym mogłabym w tym czasie ćwiczyć siłowo. No ale zaraz, zaraz... jak ćwiczenia siłowe, to i dieta specjalnie na tę okazję. Białko, no tak, muszę jeść dużo białka. Tylko jak jeść to przeklęte białko, skoro zaczyna mnie odrzucać na sam widok kurczaków? To może jakaś odżywka białkowa? Aaa, no tak, bez odżywek nie da rady. Co to są, kurde, te proteiny?
I tak dalej, nieskończone dywagacje, a pomiędzy tym ćwiczenia, które sprawiały mi coraz mniej radości.
Wiecie co zrobiłam?
Puknęłam się w głowę! :)
Po pierwsze: nie jestem sportowcem. Jestem amatorem. Fakt, zdarza mi się ćwiczyć i sześć razy w tygodniu, ale nie są to jakieś mega ciężkie ćwiczenia. Patrz: joga i kijki - to jest odpoczynek, relaks i na to się nastawiam - a nie na wysiłek i pot.
Nie potrzebuję więc żadnej specjalnej diety. Odżywiam się zdrowo (w miarę), nie przejadam się, jem pięć posiłków dziennie. I tyle na chwilę obecną w zupełności wystarczy.
Po drugie: nie przypominam sobie, abym przygotowywała się do zawodów Miss Bikini czy startowała w kategorii Fitness Sylwetkowy.
Ćwiczę, bo chcę, bo lubię, bo ma mi to sprawiać frajdę. Nie po to, by ktoś zachwycał się moimi sterczącymi obojczykami czy sześciopaczkiem na brzuchu - chociaż nie powiem, to drugie byłoby miłe :)
Po trzecie: SORRY, TAKĄ MAM FIGURĘ! :)
Tak, ja wiem, że ciało jest jak plastelina i można je dowolnie wyrzeźbić, ALE... pewnych rzeczy nie przeskoczę. Zawsze miałam szczupłą talię i szerokie biodra. Mam masywne uda, za to nie wiem, co to oponka na brzuchu.
Okej, mogłabym katować się ćwiczeniami, które skorygują te "defekty". Tylko... po co?
W tym momencie jestem na takim etapie, że nie gonię na siłę za uciekającym ideałem, akceptuję to, jak wyglądam, cieszę się, że na nogach w miejsce tłuszczyku przybyło trochę mięska... ale nie zamierzam wariować tylko dlatego, że tu i ówdzie jestem ciut bardziej zaokrąglona.
Agnes na końcu swojego tekstu wypisała, co zamierza robić, aby nie zatracić radości z biegania.
Ja mogę podzielić się tym, co robię, aby ćwiczenia cały czas sprawiły mi frajdę:
* próbuję nowych aktywności - jesienią rolki, teraz joga
* nie przesadzam - powtarzam: nie jestem zawodowcem. Nie rwę włosów z głowy, jeśli któregoś dnia zdarzy mi się spędzić cały dzień w pozycji leżącej, z książką. Nadrobię następnego :)
* ćwiczenia w duecie - uwielbiam biegać z moim narzeczonym. W ogóle: do tej pory deklarowałam się jak fitnessowa samotniczka... otóż nie, lubię czasami poćwiczyć w grupie :)
* ćwiczenia to nagroda!
Nigdy, przenigdy nie traktuję ćwiczeń jako kolejnego obowiązku do odbębnienia. Zaplanowałam, że pójdę do klubu, ale nie chce mi się? Ok, ćwiczę w domu... byle z uśmiechem na ustach :)
I tyle o fitnessowych pułapkach, w które wpadłam. Mam jednak nadzieję, że skutecznie udało mi się z nich wyjść :)
Twój post sprowadza na ziemię wszystkie osoby, które 'rozpaczają' nad brakiem efektów bądź nad brakiem motywacji, bo twierdzą, że nigdy nie będą jak "Ta ze zdjęcia". Pierwszy raz kiedy zaczęłam ćwiczyć, szło mi bardzo dobrze, prawie codziennie i bez wymówek, potem zdarzyła się jakaś przerwa. Przyznaję, teraz nie ćwiczę regularnie, bo moje podejście sprowadza się właśnie do tego co opisujesz, co lepiej ćwiczyć, co jeść i inne głupoty. Mam nadzieję, że przyjdzie dzień i uporam się z tymi przekonaniami, kupię sobie dwa rowery, jeden stacjonarny, drugi na wycieczki po okolicy i będę czerpać z tego przyjemność, a spadek wagi i centymetrów będzie przyjemnym skutkiem ubocznym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Aneta.
Ale właśnie cala zabawa polega na tym, że te efekty są! Mogę ćwiczyć dłużej, wykonuję ćwiczenia, których kiedyś nie umiałam, mam zdecydowanie lepsza kondycję, bardziej jędrne ciało... Ale nie! To było za mało! :)
UsuńA rower to jedna z lepszych inwestycji, polecam! :)
Brawo, bo to ćwiczenia są dla nas, a nie my dla nich. Jedyne wyjście z sytuacji to złoty środek. W żadną stronę nie warto przesadzać. Super tekst.
OdpowiedzUsuńDzięki! :))))))))))
UsuńZgadzam się!! Tak samo jak bieganie- tak i inne treningi zawsze powinny sprawiać przyjemność. Od kiedy słucham mojego ciała to efekty same przychodzą. Bardzo mądrze do tego podeszłaś :**
OdpowiedzUsuńOj Agnes, ale jakie to były dylematy przez kilka miesięcy: jeść, nie jeść, ćwiczyć, nie ćwiczyć, chudnę, nie chudnę, gdzie te mięśnie, gdzie te kości itp. :D
UsuńSama nie wiem, dlaczego tak się zafiksowałam na głupotach, zamiast po prostu skupić się na tym, żeby ćwiczyć :)
Kocham Cię! :D
OdpowiedzUsuńWreszcie ktoś z głową na karku :D
Dojście do tych oczywistych oczywistości jednak trochę mi zajęło :D
UsuńTeż to kiedyś przechodziłam, ciągle się douczałam i zastanawiałam się co ulepszyć. Doszłam do podobnych wniosków:) Po prostu cieszę się aktywnością:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJa mam problem właśnie z tym, że im więcej wiem, tym bardziej chcę.... Może powinnam przestać się douczać, hehe;), z drugiej strony to przecież interesujące i nie chcę się ograniczać.... A skoro już wiem, to dlaczego mam tego nie wcielić w życie...
UsuńMyślę, że dojście do rozsądnych wniosków to jedno, a wcielenie w życie to drugie, i na dodatek trudniejsze... Choć podobno świadomość to już połowa sukcesu:)
Fajnie jest wiedzieć, lubię się dokształcać w tej dziedzinie, ale wokół ćwiczeń/diety jest tyle różnych teorii, że ogarnięcie tego wszystkiego dla laika jest po prostu niemożliwe.
OdpowiedzUsuńDlatego stwierdziłam, że skoro sport to pasja, a nie zawód... mogę sobie odpuścić i po prostu cieszyć się tym, co robię. Mniejsza o to, czy we właściwej kolejności :))
Bardzo mądry post :)
OdpowiedzUsuńKolejne słowa które sprowadzają na ziemię. Miałam dokładnie tak jak Ty i Agnes,nie ukrywam że czasem do tej pory tak mam jednak staram się to zmieniać i czerpać radość z aktywności.
OdpowiedzUsuńKluczem jest znalezienie własnej drogi,własnego sposobu. Jednego cieszy bieganie innego joga. Często starałam się nadążyć za tym wszystkim,ale gnając tak zapominałam że robię to dla własnej przyjemności i przede wszystkim dla siebie. Więc grunt to robić to co się lubi:)
Pisałam nawet ostatnio coś na ten temat bo również zauważyłam taką ''gonitwę'' co niekiedy strasznie mnie frustrowało i przytłaczało.
Ania, widać po Tobie, że aktywność się opłaca. Pamiętam zdjęcia Twoje sywlwetki, które pokazywałaś chyba jeszcze jesienią,moim zdaniem zeszczuplałaś i wysmukliły Ci się nogi :))).
OdpowiedzUsuńMiło, że to zauważyłaś! :)
UsuńGłówna różnica polega na tym, że mam bardziej "zbite" ciało, nic nie wisi i nic się nie trzęsie - chociaż obwody praktycznie takie same :)
Masz absolutną rację! Sama dobrze wiem, że im więcej dokształcam się czytając, śledząc blogi, tym większą ekspertką w dziedzinie się staję... i tu zaczyna się robienie sobie wyrzutów sumienia... przesadne analizowanie/ zabranianie sobie w kwestii odżywiania ... myślenie: dziś nie miałam czasu na ćwiczenia- dzień stracony, zadawanie sobie pytań: jak te dziewczyny to robią, że dochodzą do takiej sylwetki ?!? PARANOJA.
OdpowiedzUsuńSama zaczynam zadawać sobie pytanie: gdzie kończy się zdrowy rozsądek (w sporcie, odżywianiu, samokontroli), a gdzie zaczyna myślenie człowieka startującego w fit- zawodach.
To takie błędne koło: ćwiczę--> czytam dużo o fitnessie--> czytam o diecie-->wiem jakie produkty mi szkodzą--> zaczynam analizować-->ćwiczę inaczej/ więcej/lepiej--> jem lepiej--> odmawiam sobie tego i owego...--> czytam fitblogi i oglądam fitspiracje--> mam wyrzuty sumienia. I co widzę?
Jeśli upraszczając powyższe- ćwiczenia doprowadzają mnie do wyrzutów sumienia, to chyba coś jest nie tak!!!!! DZIEWCZYNY!! Motywujmy się do zdrowego stylu życia, do ćwiczeń, ale nie powodujmy u siebie nawzajem wyrzutów sumienia, proszę. Facebookowe pseudomotywatory typu "A czy ty już dziś ćwiczyłaś?" chyba nie pomagają nam na dłuższą metę... tak myślę. Pozdrawiam Was wszystkie.
Motywujmy się, a nie konkurujmy kto dziś ile kalorii spalił i ile białka zjadł:P
P.S. Lubię Twojego bloga! Jest taki życiowy i szczery!
Pozdrawiam,
martynika
Zachęcona ostatnim postem z facebooka też dorzucę coś od siebie.
OdpowiedzUsuńOd ponad 10 lat mam problemy z kręgosłupem. Jak miałam naście lat narzucono mi co wolno, a czego nie. Zmuszano mnie do wykonywania określonych ćwiczeń w określonej kolejności. Zmuszano, bo nie miałam z tego żadnej przyjemności, ani nie widziałam efektów.
Kilka lat temu prawie całkiem rzuciłam ćwiczenia, ale podświadomie czegoś mi brakowało.
Na Twojego bloga trafiłam [chyba] przypadkiem. Najpierw zainspirowały mnie filmiki Cassey Ho. Potem grudniowe wyzwanie fitnessowe. Zaczęło się od jednego filmiku na kilka dni. A w tym momencie nie ma dnia żebym chociaż chwilę nie ćwiczyła. I najfajniejsze jest to, że w końcu mam fun z tego, że ćwiczę. Co prawda cały czas pamiętam, że nie wszystkie ćwiczenia są dla mnie, ale nie mam zamiaru być zawodowcem więc to nie problem.
I mam nadzieję, że ćwiczenia jak najdłużej będą po prostu sprawiać mi przyjemność :D
Pozdrawiam
Hej ;) Nominowałam Cię do Liebster Blog Award. Byłoby mi miło, gdybyś wzięła udział w zabawie ;)
OdpowiedzUsuńoby motywacji nie zabrakło :)
OdpowiedzUsuńMasz absolutną rację! Nie zapominajmy o tym co w tym wszystkim jest najważniejsze - zabawa i radość z ćwiczeń. Nie ma sensu mierzyć się po każdym treningu, nie o to chodzi. Mam masywne łydki i przecież ich sobie nie obetnę ale czy to sprawia, że jestem mniej szczęśliwa - nie!
OdpowiedzUsuńA mnie właśnie w tym tygodniu zalała fala wątpliwości, czy to co robię ma sens... Miałam dokładnie takie same myśli, jak opisujesz wyżej. Cieszę się, że to przeczytałam. Dzięki Tobie nie dałam się zwariować :D.
OdpowiedzUsuńWłasnie mi uświadomiłaś, że też popełniłam ten błąd.... Za dużo kombinowałam, zamiast robić swoje i zwyczajnie się z tego cieszyć... DZIĘKI!!!
OdpowiedzUsuńOho, brzmi dziwnie znajomo :D
OdpowiedzUsuńWszystko trzeba robić z głową. Ale wiadomo, jak ktoś ma swoją pasję, to ciężko go od tego odciągnąć.
OdpowiedzUsuńMoja przyjaciółka ostatnio strasznie się smuciła że nie widzi żadnych efektów , to co robi nie sprawiało jej żadnej zabawy ale ostatnio przeczytałam ten post i postanowiłam jej go pokazać . Na początku nic nie mówiła o tym ale później powiedziała że zrozumiała dzięki temu postowi że nie ćwiczy tylko po to by schudnąć ale też żeby sprawiało jej to zabawę . Więc ostatni cały dzień jeździłyśmy na rolkach tylko dla zabawy ;D Dziękuje że ten post tak ją zainspirował.
OdpowiedzUsuńProblem z masą? zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuń