Zupełnie przez przypadek dowiedziałam się, że to, co praktykuję od kilku miesięcy ma swoją nazwę.
KAIZEN - czyli sztuka nieustannego doskonalenia się, rozwoju, ulepszania. Pojęcia to pierwotnie dotyczyło strategii prowadzenia firmy... ale przecież samych siebie również możemy potraktować jak firmę, której jesteśmy dyrektorami.
Zresztą: bardzo mi się to porównanie do firmy podoba. Dobry dyrektor dba o firmę, troszczy się o to, aby jak najlepiej funkcjonowała, kontroluje wszystkie jej aspekty, a decyzje, jakie podejmie TERAZ, będą odczuwalne w PRZYSZŁOŚCI.
Myślę, że warto spojrzeć na siebie w ten sposób. Jestem dyrektorem firmy, która nazywa się ANIA.
To, co zainwestuję teraz, w przyszłości zwróci mi wielokrotnie.
Poświęcam firmie (sobie) czas, dbam, aby jak najlepiej funkcjonowała we wszystkich aspektach, dążę do stałego, równomiernego rozwoju.
W filozofii kaizen podoba mi się także to, że sami decydujemy o tempie zmian.
Uwaga! Ważne jest jednak, aby te zmiany przez cały czas się dokonywały! Nie robimy przerw! Nie poddajemy się po chwilowych niepowodzeniach! Konsekwentnie - do przodu!
I tutaj pojawia się kolejny bliski mi aspekt.
Niewiele osób ma odwagę na przewrócenie całego swojego życia do góry nogami... w jednej chwili. Fakt, uwielbiam takich pozytywnych szaleńców, sama też miewam podobne akcje... ale większości rzeczy jednak nie da się osiągnąć od razu. I tutaj bardzo pomocna okazuje się
SZTUKA STAWIANIA MAŁYCH KROCZKÓW
Bo i czym innym ona jest, jeśli nie próbą osiągnięcia dużego celu, za pomocą stawiania sobie szeregu drobnych wyzwań?
Jak to wygląda u mnie w praktyce?
Dawno, dawno temu ubzdurałam sobie, że chcę przebiec maraton. Maraton: 42 km, nie inaczej!
Kiedy chcę przebiec? "Kiedyś" - a odpowiedź ta może oznaczać wszytko i nic. Co lepsze: kiedy postawiłam sobie ten ambitny cel, nawet nie zaczęłam biegać! Ale o biegu w maratonie marzyłam i wiedziałam (ba! nadal wiem!), że kiedyś go przebiegnę.
Kilka lat później mój plan wygląda tak:
Etap pierwszy: zacząć ćwiczyć!
Zaczęłam - w tym punkcie się znajduję na drodze do wielkiego celu. Chodzi o to, żeby przyzwyczaić swój organizm do wysiłku, poprawić kondycję, polubić ćwiczenia.
Etap drugi: zacząć biegać!
Zacznę - wiosną. W tej chwili nie ma to sensu: moja kondycja nadal pozostawia wiele do życzenia, więc szybko się zniechęcę. Szybko robi się ciemno, a mi nie uśmiecha się biegać samotnie ciemnymi ulicami. Wiosna wydaje mi się optymalnym czasem.
Etap trzeci: wziąć udział w biegu ulicznym
Na 5 lub 10 kilometrów. W moim mieście są takie organizowane w listopadzie. Myślę, że przez rok spokojnie jestem się w stanie do niego przygotować.
Etap czwarty: po prostu biegać!
Dalszy plan jest prosty: nie przerywać biegania, doskonalić technikę, trenować wytrzymałość, startować w kolejnych biegach, poprawiać własne rekordy...
Nie mam pojęcia, jaki powinien być etap następny - będę o tym myślała, gdy dojdę do tego punktu.
Co mi daje takie rozpisanie sobie dużego celu? Poczucie spokoju, bo chociaż przebiegnięcie maratonu jest daleko, daleko poza moim zasięgiem, to wiem, że nie stoję w miejscu, przybliżam się do celu, a przy okazji robię coś dobrego dla siebie. Uczę się własnego ciała, które wielokrotnie pokazuje mi, że może więcej, niż się spodziewałam. Czuję się lepiej, wyglądam lepiej, mam więcej energii.
I naprawdę rzadko kiedy doświadczam takiej dumy z samej siebie, jak tuż po treningu, kiedy okazuje się, że poszedł mi on lepiej niż dzień wcześniej.
Oczywiście o kaizen i sztuce stawiania małych kroków można pisać więcej - co pewnie jeszcze mi się zdarzy. Bardzo inspirujący fragment poświęcony temu tematowi znajduje się w książce Anny Sasin Life Coaching, którą polecam.
*** *** ***
Rok temu, mniej więcej o tej porze, powstały te zdjęcia:
Ależ ja lubię siebie taką! Pamiętam, ile śmiechu było przy robieniu tych zdjęć, pamiętam, że po powrocie do domu miałam liście za kołnierzem :P
Kolejny raz potwierdza się teza: NAJLEPSZE RZECZY SĄ ZA DARMO :)