niedziela, 31 marca 2013

Świąt pełnych miłości!


Może i mało świątecznie, bo bez jajeczek, baranków i innych cudów... ale tego właśnie chciałam Wam i sobie życzyć. Nie tylko w te święta.

Miłości! Miłości bliskich Wam osób, miłości we wszystkim co robicie, miłości, która sprawia, że dusza śpiewa, a my lewitujemy dwa kroki nad ziemią :)


piątek, 29 marca 2013

Women's Health! :)

A ostatnio narzekałam, że bardzo brakuje mi damskiego odpowiednika tej popularnej gazetki dla panów! :)


Pierwszy numer 26 kwietnia w sprzedaży - już zacieram ręce! :)

środa, 27 marca 2013

A Ty skąd będziesz wiedziała, że to już?

Pomysł na ten tekst przyszedł mi do głowy dzisiaj, gdy machałam ramionami razem z Cassey Ho - KLIK.

W którymś momencie w mojej głowie pojawiła się myśl: 

a właściwie to skąd będę wiedziała, że nie jestem już początkująca, że wskoczyłam na wyższy poziom ćwiczeniowego zaawansowania?

Do tej pory skupiłam się głównie na tym, żeby ćwiczyć regularnie, ćwiczyć coraz dłużej, ale w żaden sposób nie mierzyłam swoich postępów. I to błąd!

W tej chwili samą siebie oceniam na poziom I w mojej prywatnej skali, nad którą muszę jeszcze popracować :)

 Jest to i tak lepiej, niż poziom 0, z którego startowałam kilka miesięcy temu - wtedy po 10 minutach ćwiczeń z np. Mel B dostawałam takiej zadyszki, że kolejne 10 minut dochodziłam do siebie. Teraz jest zdecydowanie lepiej: wolniej się męczę, jestem bardziej wytrzymała, mogę ćwiczyć dłużej.

Co, według mniej samej, powinnam zrobić, abym mogła wskoczyć na poziom 2?

Przez kontuzjowaną nogę mam utrudnione zadanie, ale wymyśliłam sobie, że:

- wykonam szóstkę Weidera - program trwający 42 dni

Bardzo mnie korci to wyzwanie i myślę, że jakiś czas spróbuję z nim zmierzyć.

- będę w stanie zrobić 15-20 normalnych, męskich pompek

Ramiona to moja słaba strona: dosłownie i w przenośni. Dlatego ćwiczę z Cassey, macham hantelkami... ale pompki zrobić nie umiem :)

- zaliczę 50 treningów po 30 i więcej minut bez przerwy dłuższej niż dwa dni. 

Niby nic wielkiego, ale dzięki wypisaniom tych trzech punktów, wiem, do czego zmierzam.
Bardzo żałuję, że nie mogę wpisać na listę celów związanych np, z bieganiem czy jazdą na rowerze, ale w tej chwili te aktywności są po prostu nie dla mnie i muszą zaczekać na trzeci lub czwarty poziom wtajemniczenia :)




A Wy? Skąd wiecie, że ćwiczeniowo idziecie w dobrą stronę? 
Jakie wyzwania sobie stawiacie?

poniedziałek, 25 marca 2013

I love Mondays! :) (II)

Słońce! Za oknem mam tak cudne słońce, że nie przeszkadza mi nawet śnieg, w który można wpaść po kolana :) I w zasadzie na tym mogłabym poprzestać, ale jest przecież cały szereg innych rzeczy, które mi się podobają i które sprawiają, że milej się żyje :)

***

Zupełnie przypadkiem tydzień temu dostałam taką oto koszulkę:


Jest świetna, ale pod przekazem podpisać się nie mogę :)

Tydzień temu pisałam o muffinkach z ciecierzycy z tego bloga: KLIK

Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, czy je upiec czy nie - POLECAM! Wyszły pyszne: lekko wilgotne, niezbyt słodkie, idealne.
Zamiast dżemu wiśniowego do moich dodałam dżem żurawinowy, a zamiast stewii - syrop z agawy.


Inspiracje z blogów:

"Stawaj się, czym jesteś" - zdanie znalezione na blogu Belli.
Genialne!
Wpisane do notesu, mamrotane pod nosem, zapamiętane na zawsze :)

Panna Anna biega - KLIK

Być może większość z Was zna tę stronę, ja na nią trafiłam całkiem niedawno i przeczytałam od deski do deski. Nazwa mówi wszystko: to strona prowadzona przez osobę, która kocha biegać, bieganie jest jej pasją i sposobem na życie. I w tych wpisach to się czuje: entuzjazm, zaangażowanie, pozytywną energię. Polecam!
I aż żałuję, że przez kontuzjowaną nogę na długi czas mogę o bieganiu zapomnieć, bo po lekturze mam ochotę po prostu założyć buty i ruszyć przed siebie.

MemeRose - KLIK

Nie wiem, czy są wśród Was miłośniczki szydełkowania - ja szydełkować uwielbiam, wycisza mnie to, relaksuje, sprawia niesamowitą frajdę. Dotychczas dziergałam w zasadzie tylko szaliki i chusty, gdyż najszybciej można cieszyć się efektami. Jednak po tym, jak weszłam na tę stronę, oszalałam na punkcie... poduszek. I jedną właśnie sobie produkuję, za wzór posłużyło mi to zdjęcie:



Co prawda nie jest ono z bloga zdolniachy MemeRose, a poducha została zrobiona na drutach, nie szydełku (szydełkowe są jedynie kwiaty), ale bardzo mi się podoba i zapragnęłam podobnej :)

Książki tygodnia:


Długo myślałam, którą wybrać, w końcu zdecydowałam się pokazać obie. Autobiografię Isabel Allende właśnie czytam, lektury nowej powieści Doris Lessing nie mogę się doczekać! 

Film tygodnia:



W końcu obejrzany!

Do posłuchania:


Kocham! Co jakiś czas wracam do Michaela - od kilku dni nie mogę przestać słuchać tego utworu. Mistrzostwo!

Wyzwanie:


Zakochałam się w tym zdjęciu!
Jak tylko trawka stanie się bardziej zielona, rozpoczynamy z moim Piotrem próby wykonania tej pozycji :)

Uda się? Nie uda :)?

Miłego poniedziałku! :)

czwartek, 21 marca 2013

Tydzień z Cassey zaliczony... i ćwiczę dalej! :)

Dokładnie tydzień temu rozpoczęłam ćwiczenia z Cassey Ho... i nie żałuję ani jednej minuty, którą spędziłam na macie!

Wiele osób twierdzi, że irytuje ich "cukierkowość" Cassey - mnie na początku również ona drażniła, ale teraz UWIELBIAM TĘ TRENERKĘ Z CALIFORNII!

Za jej radość, za to, że odnosi się wrażenie, że ćwiczenia naprawdę ją kręcą i wykonuje je z przyjemnością, a nie zaciśnięty z wysiłku zębami i za to, że dużo gada :)

Ćwiczenia, które wykonywałam, spisałam tutaj - KLIK



Co w tym tygodniu?

Z moją nogą jest już nieco lepiej, jednak nadal nie ma mowy o żadnych bardziej intensywnych ćwiczeniach, więc postanowiłam dalej ćwiczyć z Cassey i tylko co nieco do poprzedniego zestawu dodać. Dziś robię przerwę (noga boli:( ), za to następne dni będą wyglądały tak:

Dzień pierwszy:

Total Body toning for Beginners


POP Pilates: Butt Blaster - 25 minut


Ramiona



Dzień drugi:

Realnie: w sobotę 10 godzin siedzę na studiach podyplomowych, nie zrobię więcej po powrocie:

ABS, pośladki, ramiona


Dzień trzeci:

Sytuacja podobna, więc tylko ćwiczenia na boczki i 10 minut na uda:






Dzień czwarty:

ABS



Pośladki:


Boczki:


Nogi:


Ramiona:


Dzień piąty:

Rozciąganie


Abs. Pośladki, Ramiona

Dzień szósty:

ABS



Boczki:


Nogi


Pośladki:


Ramiona:



Ćwiczenia na 6 dni plus jeden dzień przerwy :)

Ćwiczycie z Cassey? :)
Ja powoli uzależniam się od jej ćwiczeń! :)



środa, 20 marca 2013

Po prostu: Szanuj swój czas! #4

Do stworzenia tego postu natknęły mnie słowa Beaty Pawlikowskiej umieszczone w jej Kalendarzu na 2013 rok. Brzmią one tak:


Co prawda z plotkowaniem nie mam problemu, ALE... Często łapałam się na tym, że godziny umykały mi jedna za drugą, doba leciała za dobą, miałam wrażenie, że ledwo wstałam z łóżka, a już wypadałoby kłaść się spać. Co lepsze: tak naprawdę nie potrafiłam do końca powiedzieć, co konkretnie w danym dniu robiłam!

A wszystko to przy sporządzonych listach rzeczy do zrobienia, które teoretycznie powinny organizować mi czas...

Mniej więcej od początku roku, czyli od momentu, kiedy używam kalendarza Beaty Pawlikowskiej, zaczęłam uważniej przyglądać się tym "czasozjadaczom" i konsekwentnie je eliminować. 

Uważam bowiem, że nie tylko nadmiar przedmiotów zaśmieca nasze życie, ale też całe mnóstwo zbędnych czynności, głupich przyzwyczajeń, rzeczy, który robimy odruchowo.

U mnie głównymi "czasozjadaczami" okazały się:

- PUDELEK 

W zasadzie mogłabym zostawić to bez komentarza.
Głupia strona, z głupimi plotami i jeszcze głupszymi komentarzami. Od 20 dni nie weszłam na nią ani razu - i czuję się z tym świetnie.

- brak przygotowania

O co chodzi? Wymyśliłam sobie, że upiekę ciasto. Okej. Biorę się do pracy. I w połowie okazuje się, że nie mam proszku do pieczenia. No to dawaj po proszek do sklepu. Przy okazji kupuję gazetę, którą od razu przeglądam - mija godzina. W tym czasie ciasto już dawno byłoby gotowe.
Takie sytuacje mogę mnożyć. Będę się uczyć angielskiego. Planuję to od dwóch dni, w chwili "zero" okazuje się, że nie mam pojęcia, gdzie jest płyta. Przez następne pół godziny szukam  płyty, po czym zapał do nauki mi mija.

Dlatego teraz, aby uniknąć takich sytuacji, staram się myśleć do przodu, przygotowywać sobie wszystko wcześniej. Pomaga!

- maniakalne sprawdzanie poczty

To odruch, nad którym nadal nie potrafię zapanować. Ustaliłam sobie, że będę na moje dwie skrzynki zaglądać rano i wieczorem - a gdzie tam! Loguję się, wylogowuję... i za pięć minut od nowa. Walczę z tym!

- FACEBOOK

Wy, którzy tu wchodzicie, porzućcie wszelką nadzieję...

Ostatnio mocno staram się ograniczać spędzony na Facebooku, chociaż ze skutkiem... średnim :)

A przy okazji: zapraszam na Facebookową stronę bloga :P - KLIK

Co jeszcze według mnie jest głupim "czasozjadaczem"?

- wszelkie horoskopy, testy i ankiety, których w necie jest pełno, a które oprócz pożerania czasu, nic nie wnoszą;

- strony z grami - no sorry, ale jak można przesiedzieć pół dnia układając klocuszki?,

- Allegro - ręka do góry, kto chociaż raz nie spędził tam godziny, bez zamiaru kupienia czegokolwiek :)

- telewizor - nie mam, nie oglądam i tak zamierzam w tym trwać :)

- durne gazetki "o gwizdach, urodzie i stylu życia" - nie kupuję, nie przeglądam i nie czuję się przez to uboższa;

- nadmiar mediów: włączone radio, telewizor, internet i stos gazet obok - po co? Serwisy informacyjne i tak w 90 proc. podają te same informacje;

- fit - spiracje - okej, uwielbiam je. Ale nie lepiej sobie w tym czasie poćwiczyć?

I tak dalej...

Szanujmy swój czas!

Bo skoro doba i tak ma tylko 24 godziny, to nie lepiej wykorzystać ją tak, żeby kłaść się z uśmiechem zadowolenia na twarzy :)?

A jakie są Wasze "czasozjadacze"? :)

poniedziałek, 18 marca 2013

I love Mondays! :) (I)

Nie lubicie poniedziałków? A ja je kocham! Serio! 

Każdy poniedziałek to symboliczny wstęp do czegoś nowego. Ledwo rozpoczęty tydzień daje nadzieję na to, że przez siedem dni może wydarzyć się wszystko. 
Że nawet jeśli coś nie udało się wcześniej, to teraz można zacząć od nowa, z nową energią i entuzjazmem. 

I dlatego właśnie w poniedziałek chcę umieszczać wpisy pokazujące, co mnie interesuje, inspiruje, co lubię, co sprawia mi przyjemność, co mnie pozytywnie nakręca, dzięki czemu tydzień jest udany.

Mam nadzieję, że Wam również się spodoba! :)

Zapraszam!


Pilates - ostatnio non stop o tym mówię! Ćwiczenia znane są od przeszło pięćdziesięciu lat, mnie mania na nie ogarnęła teraz, a to za sprawą Cassey Ho, z którą wytrwale ćwiczę. Swoją drogą: pomyśleć, że kiedyś mnie ona irytowała... Teraz dzień bez Cassey to dzień stracony! A czuję, że to dopiero początek. 

Ćwicząc, staram się maksymalnie skupić na każdym wykonywanym ruchu, koncentruję uwagę na oddechu... i czuję, jak ogarnia mnie spokój. Pilates jako forma medytacji? Czemu nie :)

A ćwiczyć można np. tak:


Pozostając przy ćwiczeniach, ogromnie spodobało mi się to zdjęcie:


Co prawda wydaje mi się, że figura tej pani sporo zawdzięcza nie tylko ćwiczeniom, ale też Photoshopowi, nie zmienia to jednak faktu, że fotka stanowi odpowiedź na odwieczne pytanie: JAK ONA TO ROBI, że ma takie nogi/brzuch.mięśnie.

No właśnie tak.

Inspiracje z blogów:

Na blogu Sen Mai znalazłam świetny pomysł na spersonalizowane kubki - KLIK.
To teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko nabyć biały kubek, czarny flamaster i wyrysować sobie kota :)

Jedno z moich postanowień na marzec zakładało, że posprzątam w komputerze - i moje prace mają się ku końcowi. Bardzo pomocny okazał się w tym wpis na blogu Happyholic, polecam - KLIK

Muffiny? No ba! Z owocami, z krówkami, z różnego rodzaju kremami... ale muffiny z gotowanej ciecierzycy?  Trzeba koniecznie wypróbować! :)


Zdjęcie pochodzi z bloga http://feed-me-better.blogspot.com

A przepis znajduje się tutaj: KLIK

Książka tygodnia:


Nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z sięgnięciem po książkę Amosa Oza - pisarza, który od kilku lat wymieniany jest jako kandydat do Nagrody Nobla. 

Wśród swoich to osiem krótkich opowiadań i osiem ludzkich dramatów, które nie zostają nazwane wprost. Bo jeśli np. przebywający w szpitalu ojciec nie poznaje syna, to czy ta sytuacja w ogóle wymaga komentarza?


Film tygodnia:


Nie rozumiem, dlaczego Glenn Close nie dostała za tę rolę Oscara!

Do poczytania:



Bardzo lubię czytać prasę kulinarną, ostatnio jednak najmilej spędzam czas przy lekturze KukBuka - polecam! Fajne teksty, ciekawe przepisy, piękne zdjęcia.

Do posłuchania: Clare Maguire 

Mój namber łan z 2011 roku :)



I trochę codzienności :)


Miłego poniedziałku! :)

czwartek, 14 marca 2013

Ćwiczenia z Cassey Ho - o moim mini planie treningowym na najbliższe siedem dni

Gips zdjęty prawie tydzień temu, noga jak boli, tak bolała, nadal chodzę o kulach... no w porywach zrobię dwa kroki bez, staw skokowy sztywny, ale mam tak ogromną potrzebę ćwiczeń i ruchu, że dla własnego lepszego samopoczucia ułożyłam sobie mini plan treningowy na najbliższy tydzień.

Nosi mnie! 

Kilka tygodni temu miałam ochotę podjąć wyzwanie i spróbować programu Insanity, tymczasem, no cóż... jest jak jest. Wszelkie ćwiczenia cardio i takie, przy których trzeba stać na dwóch nogach odpadają. Co pozostaje? Pilates, joga, streching - a i to w mocno ograniczonym zakresie.

Kilka miesięcy temu ćwiczyłam z Cassey do szpagatu (swoją drogą: nadal nie potrafię go zrobić!), teraz do ćwiczeń wracam. Potrzeba mi dużo dobrej energii i uśmiechu - a u kogo jak kogo, ale u Cassey jedno i drugie występuje :)

Swoją drogą: spójrzcie, jak wygląda:





Każdy dzień to około 30 minut.

Dzień pierwszy

Total Body Toning for Beginners - wszystkie ćwiczenia na macie - idealnie.
15 minut


POP Pilates: Butt Blaster - 25 minut
Ćwiczenia na ładną dupkę :)


Dzień drugi
Pop Pilates for Beginners - prawie 30 minut ćwiczeń.


Dzień trzeci:
Fabulous Flat ABS for Beginners - podobnie: wszystkie ćwiczenia na macie



Bubble Butt - niecałe 10 minut



Dzień czwarty:
POP Pilates for Begginers



Dzień piąty
POP Pilates: Streching for Flexibility - 10 minut


POP Pilates: Hot ABS! - 14 minut



Bubble Butt - prawie 10 minut


Dzień szósty:
Pop Pilates for Begginers - ok. 30 minut


Dzień siódmy - odpoczynek :)

Nadal ćwiczę z filmikiem Tiffany Rothe na plecy - wyzwanie to wyzwanie :)

Pierwszy dzień z tego zestawu już za mną - i pomyśleć, że kiedyś nie lubiłam ćwiczyć :)
I pierwszy raz z całym przekonaniem mogę powiedzieć coś, w co nigdy do końca nie wierzyłam. 

Fakt, zamieściłam wyżej zdjęcia Cassey w bikini... ale ćwicząc, nie myślę o tym, że właśnie chudnę itd.

Ćwiczę, bo się tym jaram, bo ćwiczenia poprawiają mi samopoczucie, bo lubię testować samą siebie. I chyba o to w tym chodzi, prawda?

wtorek, 12 marca 2013

Nie w sufit! (Czyli lubię oglądać filmy - cz. III)

Im dłużej trwa moja przymusowa kwarantanna, tym mniej jej plusów dostrzegam - chcę już normalnie chodzić, pożegnać się z kulami, iść do sklepu, na spacer... GDZIEKOLWIEK! Byle nie siedzieć w domu!

Dobrą stroną całej tej nieprzyjemnej sytuacji jest jednak to, że mogę pooglądać sobie filmy - na co zazwyczaj nie mam czasu. I nawet udało mi się trafić na kilka całkiem dobrych!



Take This Waltz, reż. Sarah Polley, 2011

Na film ten trafiłam zupełnie przypadkiem. Kilka lat temu oglądałam dwa rewelacyjne filmy: Moje życie beze mnie oraz Życie ukryte w słowach. Sarah Polley w obu grała główną rolę i w obu bardzo mi się podobała. Całkiem niedawno przypomniałam sobie o tej aktorce i okazało się, że staje ona także po drugiej stronie kamery, jako reżyserka. 

Film z Michelle Williams, którą od czasu Drogi Osamo i Mój tydzień z Marilyn bardzo lubię, to kameralna, nakręcona bez fajerwerków opowieść o miłości. A może nawet nie tyle o miłości, tylko o tym, co z niej zostaje po kilku latach bycia razem. Można powiedzieć, że to historia typowa, jakich wiele: Margot nudzi się w małżeństwie, poznaje kogoś nowego i z miejsca się zakochuje. Tylko co potem? Przecież "nowe szybko staje się stare" - taka teza pada w którymś ujęciu. 


Warto zobaczyć!

Przy okazji tego filmu narobiłam sobie ogromnej ochoty na Blue Valentine, nie wiem, czy ktoś z Was oglądał? To kolejna opowieść o rozpadzie małżeństwa, film zaś zebrał dobre recenzje. Swoją drogą: zupełnie nie rozumiem, dlaczego ciągnie mnie do takich tematów, przecież nawet nie mam męża :P

Kobieta w czerni, reż. James Watkins, 2012

Nie lubię horrorów, oglądam je rzadko, gdyż zwyczajnie nie lubię się bać. Na Kobietę w czerni czaiłam się jednak od około roku, czyli od czasu, kiedy miał premierę w Polsce. Dlaczego? Bo trudno było mi sobie wyobrazić Daniela Redcliffa w roli innej, niż nastoletniego czarodzieja. A tu od razu horror... no, no! Po seansie stwierdzam, że o ile gra Daniela zupełnie do mnie nie przemawia, tak sam film uznaję za bardzo, bardzo udany. 

Dzieci umierające w tragicznych okolicznościach, zabobony, wielki dom na odludziu, XIX wiek, wreszcie blady duch odziany w czerń - to musiało zadziałać! I chociaż film jakoś specjalnie mnie nie przestraszył (dziwne...), to oglądałam go w napięciu, chłonąc klimat, jaki w nim panuje i podziwiając scenografię oraz naprawdę piękne ujęcia przyrody.

Przyznaję, że nie zrozumiałam wszystkiego, po obejrzeniu musiałam sobie kilka rzeczy wyguglać... co pocieszające, z komentarzy wynika, że nie tylko ja miałam problem, żeby poskładać wątki w logiczną całość i wyjaśnić niektóre zagadki. Nie wiem... albo to błędy w scenariuszu, albo tak miało być.

Ogromnie podobało mi się jednak niejednoznaczne zakończenie - takie lubię!

Podsumowując: film jak najbardziej wart uwagi!

Histeria - romantyczna historia wibratora, reż. Tanya Wexler, 2011

Film o tytule tak głupim... że aż go obejrzałam, z czystej ciekawości. I co? I okazał sie całkiem dobry!

Epoka wiktoriańska, panie z dobrych domów masowo chorują na "histerię", a ulgę przynoszą im lekarze... o zręcznych palcach, że tak się wyrażę, resztę dopowiedzcie sobie sami :)

Jednym z tych lekarzy jest Mortimer, który rozpoczyna praktykę w domu cenionego specjalisty od histerii. Jak to w komediach romantycznych bywa, początkowo ma poślubić jedną z córek lekarza, dla którego pracuje, ostatecznie zakochuje się w drugiej: nieokrzesanej emancypantce Charlotte - i to właśnie dla tego wulkanu energii przede wszystkim warto obejrzeć ten film! No, i może jeszcze dla pań zasiadających na lekarskim fotelu :)

Polecam na poprawę humoru - acz dowcip w tym filmie jest dość specyficzny :)


Ted, reż. Seth MacFarlane, 2012

O Tedzie głośno było kilka miesięcy temu. Pamiętam, że kilku moich znajomych wybrało się do kina... i zdania były mocno podzielone. 

Ja do tego filmu mam stosunek zupełnie obojętny. Obejrzałam, nie powiem, z uśmiechem, kilka scen mnie lekko zniesmaczyło, ale generalnie większych emocji nie wywołał. Bo w sumie jak można się emocjonować... misiem? Nawet jeśli ten miś pali, pije, przeklina i kopuluje? 

Plus? Mila Kunis! Uwielbiam patrzeć na tę kobietę.

Czy polecam? W sumie... czemu nie :)?


Plan lotu, reż. Robert Schwentke, 2005

Film ten, z Jodie Foster w roli głównej, pierwszy raz oglądałam siedem lat temu i sporo rzeczy zdążyłam zapomnieć... z przyjemnością więc obejrzałam go jeszcze raz.

Kyle (w tej roli właśnie Foster) wchodzi na pokład samolotu ze swoją córką Julią. Kobieta zasypia, a gdy się budzi, dziewczynki nie ma. Nagle okazuje się, że dziecka nikt nie widział, nie mam jej na liście pasażerów, mało tego! Kyle kilka dni wcześniej straciła męża, a teraz próbują ją przekonać, że wraz z nim zginęła także jej córeczka!

Lubię filmy, które zaskakują - a ten bez wątpienia taki jest. Świetna rola Jodie, której udało się oddać całą determinację, z jaką matka będzie walczyć o znalezienie swojego dziecka... choćby miała wszystkich przeciwko sobie.  

Polecam, polecam, polecam! :)

Oglądaliście któryś z tych filmów?
A może polecicie mi coś wartego obejrzenia? :)

niedziela, 10 marca 2013

Ania Maluje... i inspiruje! (Kto mnie inspiruje - cz.IV)

Kolejny post z serii: Kto mnie inspiruje. Tym razem jego bohaterką jest pewna bardzo miła i pozytywna osoba, na której bloga uwielbiam zaglądać :)




Na bloga Ani trafiłam w ubiegłym roku i od tej pory jestem jego wierną czytelniczką.
Znacie?


Blogów o samorozwoju, motywacji itp. w sieci jest wiele. Co mnie przyciąga do tego właśnie miejsca?

Przede wszystkim: rozwojowe czwartki, to one interesują mnie najbardziej - KLIK.
Ania podsuwa w nich pomysły na zmianę, stawia wyzwania, prowokuje do zastanowienia się nad sobą. Autorka nie pisze o rzeczach oczywistych, w stylu "uczmy się języków" czy "pijmy więcej wody". Jej pomysły są inne, ciekawe, wymagające... Polecam!

Gdy zapytałam Anię, skąd czerpie pomysły do tego cyklu, odpowiedziała tak:

Rozwojowe czwartki wynikają z tego, nad czym zazwyczaj muszę popracować sama, np. nad wyrzucaniem zbędnych rzeczy itp. Czasami inspiruje mnie coś z zewnątrz i wtedy piszę o tym w notce :) Generalnie, pomysły są moje własne ;)

Tematyka bloga jest zróżnicowana (rozwój, uroda, codzienność itd.), ale nie ma tu chaosu, wszystko jest spójne i ładnie łączy się ze sobą.

Ania pisze mądrze! A w dodatku jej teksty czyta się lekko i z przyjemnością. Widać, że autorkę "kręcą" tematy, które porusza... i to się czuje!

Kim jest Ania? 

Studentką trzeciego roku pedagogiki i milionem pomysłów na minutę. Inspiruje ją Salvador Dali i Freddy Mercury - zacne przykłady :) 

Jej główne motto życiowe jest proste: Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. 

Zapytana o to, w jakim miejscu chciałaby być za 10 lat odpowiada:

Niby banalne pytanie, ale w rzeczywistości trudne. Chciałabym być szczęśliwym, zdrowym człowiekiem, ale to drugie jest trudne w realizacji.... :) Jeśli chodzi o sferę zawodową, wspaniale byłoby zostać pedagogiem - terapeutą (terapia z dziećmi daje OGROMNĄ satysfakcję!), albo nauczycielem w szkole. Powoli krystalizują się w mojej głowie plany b, c i d, ale to na razie tajemnica ;)

Od siebie dodaję, że szczerze życzę Ani spełnienia wszystkich planów... i mam wrażenie, że komu jak komu, ale jej się uda!

środa, 6 marca 2013

30 dni z Tiffany Rothe - moje małe wyzwanie! :)

Nie jest łatwo być unieruchomionym właśnie teraz, kiedy na oknem słońce daje czadu, a na obserwowanych blogach co chwila pojawiają się wpisy o nowych wyzwaniach sportowych, o pierwszych biegach w terenie czy nowych treningach. Blogosfera mobilizuje się i zaczyna ćwiczyć na maksa!

A ja co? A ja umieram z zazdrości, robię brzuszki i podjęłam małe, prywatne wyzwanie :)


Nie, skakać tak jak na zdjęciu nie zamierzam, jeszcze nie teraz :)

Ale Tiffany Rothe kolejny raz zmobilizowała mnie, żeby ćwiczyć, mimo gipsu :)

Gdybym tylko mogła, chętnie przyłączyłabym się do tego wyzwania Jah-stiny - KLIK.
Ale nie mogę, więc robię, co mogę, czyli ćwiczę z tym filmikiem:


Co to jest?

Świetne ćwiczenia na siedząco, które angażują głównie mięśnie pleców i ramion, chociaż przy okazji ćwiczymy też talię.

Dlaczego?

Dla mnie ich niewątpliwą zaletą jest to, że leczą z bólu pleców na odcinku piersiowym - sprawdziłam, potwierdzam skuteczność!

Jest więc to zestaw idealny dla osób prowadzących siedzący tryb życia, pracujących przy komputerze oraz tych, którzy chcą zacząć ćwiczyć, lecz nie mają ochoty na zbytnie forsowanie się.

Efekt uboczny, jaki zauważam to to, że kiedy ćwiczę z Tiff, przestaję się garbić: automatycznie ściągam łopatki i unoszę głowę do góry. Także Garbusy: te ćwiczenia są dla Was!

Wyzwanie!

Ćwiczenia z tym filmikiem wpisałam w swoje plany na marzec i wyraźnie tam zaznaczyłam: ćwiczę codziennie. I ćwiczę - 6 treningów z Tiffany za mną, kolejne przede mną i już się na nie bardzo cieszę. Udało mi się także namówić mamę i przeginamy się na krześle razem. 

Pierwsze efekty już zauważam: chodzę teraz o kulach i początkowo sprawiało mi to ogromną trudność, właśnie z powodu bólu pleców na odcinku piersiowym. Po 6 dniach boli mniej i wiem, że jest to efekt właśnie tych ćwiczeń.

Ćwiczenia z tego filmiku znam już na pamięć, więc skupiam się głównie na oddechu, precyzji ruchów i na tym, żeby utrzymać tempo Tiffany. Traktuję je więc bardziej jako formę 10-minutowego relaksu, niż prawdziwy trening... 

Otwieram okno, siadam prosto, wdech - wydech, raz - dwa... I czuję wiosnę - w sercu :)

wtorek, 5 marca 2013

Nie wyleć za burtę! - czyli o pułapkach pozytywnego myślenia.

Alternatywny tytuł dla tego wpisu mógłby brzmieć:

OPTYMIZM - nie pomyl z głupotą!

W Potyczkach z Freudem, książce, którą właśnie czytam, znajduje się świetna anegdota, którą znałam już wcześniej, a która kolejny raz kazała mi nieco zrewidować moją życiową postawę, jaką jest optymizm właśnie. 

Anegdota ta brzmi tak:

Na uszkodzonym i zagubionym statku, wśród marynarzy znalazł się jeden optymista. Dni spędzonych na statku przybywało, zapasy żywności topniały, nastroje się pogarszały - optymista jednak pozostał optymistą i uparcie twierdził, że wszystko będzie dobrze. Że nie ma się co przejmować, nie ma co wydzielać jedzenia i oszczędzać wody. Śledzenie map i kierunku wiatru też jest głupie, bo przecież zaraz na horyzoncie pojawi się jakiś statek, który wszystkich uratuje. 
- Nie martwcie się. Nic nam nie grozi. Nie ma sensu zachowywać środków ostrożności. Wszystko będzie dobrze - tymi tekstami wkurzał swoich towarzyszy. 

I towarzysze ci w końcu nie wytrzymali i wyrzucili go za burtę. A wcześniej w wodzie wylądował pesymista, która dla odmiany zakładał, że nie ma sensu nic robić, bo i tak wszyscy zginą.

Do czego w tym przypadku prowadzi niezachwiany optymizm? Według Tomasza Stawiszyńskiego, autora Potyczek z Freudem, przede wszystkim do utraty kontaktu z rzeczywistością.

Z jednej strony cieszy mnie, kiedy ktoś patrzy na mnie i stwierdza, że podoba mu się moje optymistyczne podejście do wielu spraw i to, że nie snuję czarnych wizji.

Zdjęcie pochodzi z TEJ strony. 

Z drugiej jednak strony są takie sytuacje, kiedy jestem twardą realistką i ściągam z nosa różowe okulary. Oto kilka z nich:

- nigdy przenigdy nie pójdę nieprzygotowana na rozmowę o pracę, zakładając, że "jakoś to będzie" i że wystarczy mój urok osobisty. Analogiczną sytuacją jest np. egzamin, prezentacja itd.;

- nigdy przenigdy nie wydaję pieniędzy do ostatniej złotówki, licząc... na sama nie wiem co. Nigdy nie poniosło mnie zakupach do tego stopnia, że wydałam wszystko... a potem kombinowałam, za co zapłacić rachunek;

- nie jestem optymistką, jeśli chodzi o np. odchudzanie. Sorry, ale wiem, że cudów nie ma. Nie schudnę i nie będę dobrze wyglądać, jeśli odpuszczę 10 treningów pod rząd i najem sie w tym czasie czekolady - chociaż to kuszące;

- idąc dalej tym tropem: nie jestem optymistką, jeśli chodzi o mijający czas. Nie wierzę w deklaracje aktorek, które twierdzą, że one to tylko "woda, mydło, bieganie boso po trawie, świeże owoce i warzywa" - i to ich sekret piękna. Wklepuję kremy, wklepuję balsamy, staram się ruszać, nie podtruwać kawą, staram się wysypiać i nie stresować - i wierzę, że to zadziała. Na razie. Potem zobaczymy :),

- nie jestem optymistką, jeśli chodzi o odniesienie sukcesu - w jakiejkolwiek dziedzinie. Fakt, wierzę, że mogę go osiągnąć, ale na pewno nie dzięki pozytywnemu myśleniu, afirmacjom i "prawu przyciągania". Powtórzę: cudów nie ma. Ciężka praca - oto recepta.

Kiedy natomiast optymizm się przydaje?

W moim przypadku zawsze wtedy, kiedy rozpoczynam coś nowego. Chcę, mogę, zrobię to, uda się!

Zawsze wtedy, gdy niespodziewanie coś idzie nie po mojej myśli. Pytam, szukam rozwiązań... i wierzę, że będzie dobrze. Ale nie czekam, aż coś się samo rozwiąże.

Gdy spotykam nowych ludzi. Wiele razy się na tym przejechałam, ale do każdej nowej osoby podchodzę z ogromnym kredytem zaufania, traktuję ją jako potencjalnego przyjaciela. I chyba dzięki temu czasem udaje mi się spotkać prawdziwe Perełki na mojej drodze :)

***

O optymizmie, jego wadach i zaletach, można pisać wiele. Moim zdaniem ważne jest jedno, to, co napisałam na początku:

NIE MYLMY OPTYMIZMU Z GŁUPOTĄ! :)


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...