Im dłużej trwa moja przymusowa kwarantanna, tym mniej jej plusów dostrzegam - chcę już normalnie chodzić, pożegnać się z kulami, iść do sklepu, na spacer... GDZIEKOLWIEK! Byle nie siedzieć w domu!
Dobrą stroną całej tej nieprzyjemnej sytuacji jest jednak to, że mogę pooglądać sobie filmy - na co zazwyczaj nie mam czasu. I nawet udało mi się trafić na kilka całkiem dobrych!
Take This Waltz, reż. Sarah Polley, 2011
Na film ten trafiłam zupełnie przypadkiem. Kilka lat temu oglądałam dwa rewelacyjne filmy: Moje życie beze mnie oraz Życie ukryte w słowach. Sarah Polley w obu grała główną rolę i w obu bardzo mi się podobała. Całkiem niedawno przypomniałam sobie o tej aktorce i okazało się, że staje ona także po drugiej stronie kamery, jako reżyserka.
Film z Michelle Williams, którą od czasu Drogi Osamo i Mój tydzień z Marilyn bardzo lubię, to kameralna, nakręcona bez fajerwerków opowieść o miłości. A może nawet nie tyle o miłości, tylko o tym, co z niej zostaje po kilku latach bycia razem. Można powiedzieć, że to historia typowa, jakich wiele: Margot nudzi się w małżeństwie, poznaje kogoś nowego i z miejsca się zakochuje. Tylko co potem? Przecież "nowe szybko staje się stare" - taka teza pada w którymś ujęciu.
Warto zobaczyć!
Przy okazji tego filmu narobiłam sobie ogromnej ochoty na Blue Valentine, nie wiem, czy ktoś z Was oglądał? To kolejna opowieść o rozpadzie małżeństwa, film zaś zebrał dobre recenzje. Swoją drogą: zupełnie nie rozumiem, dlaczego ciągnie mnie do takich tematów, przecież nawet nie mam męża :P
Kobieta w czerni, reż. James Watkins, 2012
Nie lubię horrorów, oglądam je rzadko, gdyż zwyczajnie nie lubię się bać. Na Kobietę w czerni czaiłam się jednak od około roku, czyli od czasu, kiedy miał premierę w Polsce. Dlaczego? Bo trudno było mi sobie wyobrazić Daniela Redcliffa w roli innej, niż nastoletniego czarodzieja. A tu od razu horror... no, no! Po seansie stwierdzam, że o ile gra Daniela zupełnie do mnie nie przemawia, tak sam film uznaję za bardzo, bardzo udany.
Dzieci umierające w tragicznych okolicznościach, zabobony, wielki dom na odludziu, XIX wiek, wreszcie blady duch odziany w czerń - to musiało zadziałać! I chociaż film jakoś specjalnie mnie nie przestraszył (dziwne...), to oglądałam go w napięciu, chłonąc klimat, jaki w nim panuje i podziwiając scenografię oraz naprawdę piękne ujęcia przyrody.
Przyznaję, że nie zrozumiałam wszystkiego, po obejrzeniu musiałam sobie kilka rzeczy wyguglać... co pocieszające, z komentarzy wynika, że nie tylko ja miałam problem, żeby poskładać wątki w logiczną całość i wyjaśnić niektóre zagadki. Nie wiem... albo to błędy w scenariuszu, albo tak miało być.
Ogromnie podobało mi się jednak niejednoznaczne zakończenie - takie lubię!
Podsumowując: film jak najbardziej wart uwagi!
Histeria - romantyczna historia wibratora, reż. Tanya Wexler, 2011
Film o tytule tak głupim... że aż go obejrzałam, z czystej ciekawości. I co? I okazał sie całkiem dobry!
Epoka wiktoriańska, panie z dobrych domów masowo chorują na "histerię", a ulgę przynoszą im lekarze... o zręcznych palcach, że tak się wyrażę, resztę dopowiedzcie sobie sami :)
Jednym z tych lekarzy jest Mortimer, który rozpoczyna praktykę w domu cenionego specjalisty od histerii. Jak to w komediach romantycznych bywa, początkowo ma poślubić jedną z córek lekarza, dla którego pracuje, ostatecznie zakochuje się w drugiej: nieokrzesanej emancypantce Charlotte - i to właśnie dla tego wulkanu energii przede wszystkim warto obejrzeć ten film! No, i może jeszcze dla pań zasiadających na lekarskim fotelu :)
Polecam na poprawę humoru - acz dowcip w tym filmie jest dość specyficzny :)
Ted, reż. Seth MacFarlane, 2012
O Tedzie głośno było kilka miesięcy temu. Pamiętam, że kilku moich znajomych wybrało się do kina... i zdania były mocno podzielone.
Ja do tego filmu mam stosunek zupełnie obojętny. Obejrzałam, nie powiem, z uśmiechem, kilka scen mnie lekko zniesmaczyło, ale generalnie większych emocji nie wywołał. Bo w sumie jak można się emocjonować... misiem? Nawet jeśli ten miś pali, pije, przeklina i kopuluje?
Plus? Mila Kunis! Uwielbiam patrzeć na tę kobietę.
Czy polecam? W sumie... czemu nie :)?
Plan lotu, reż. Robert Schwentke, 2005
Film ten, z Jodie Foster w roli głównej, pierwszy raz oglądałam siedem lat temu i sporo rzeczy zdążyłam zapomnieć... z przyjemnością więc obejrzałam go jeszcze raz.
Kyle (w tej roli właśnie Foster) wchodzi na pokład samolotu ze swoją córką Julią. Kobieta zasypia, a gdy się budzi, dziewczynki nie ma. Nagle okazuje się, że dziecka nikt nie widział, nie mam jej na liście pasażerów, mało tego! Kyle kilka dni wcześniej straciła męża, a teraz próbują ją przekonać, że wraz z nim zginęła także jej córeczka!
Lubię filmy, które zaskakują - a ten bez wątpienia taki jest. Świetna rola Jodie, której udało się oddać całą determinację, z jaką matka będzie walczyć o znalezienie swojego dziecka... choćby miała wszystkich przeciwko sobie.
Polecam, polecam, polecam! :)
Oglądaliście któryś z tych filmów?
A może polecicie mi coś wartego obejrzenia? :)