Zazwyczaj schemat wygląda podobnie:
Najpierw jest myśl - zrobię to, bo bardzo, bardzo, bardzo chcę!
Potem ustalamy plan: zrobię tak, tak i tak. A że entuzjazm, motywacja i wiara w sukces są ogromne, planujemy dużo, żeby do celu dojść jak najszybciej.
Mija kilka dni. Entuzjazm nieco opada, lista rzeczy do zrobienia nadal długo, cel już jakby mniej atrakcyjny, a droga do niego nadal daleka.
OK, odpuszczamy tylko ten jeden jedyny raz. A potem kolejny... i jeszcze kolejny. Załamka! Tyle wysiłku poszło na marne, cel nieosiągnięty, poczucie własnej wartości spada i w ogóle... wszystko jest do d*py!
Ale, ale! Ja się poddam? Ja? JAA? To patrzcie! I cała zabawa zaczyna się od nowa: wielka motywacja, ambitne działania i spektakularna klapa za tydzień lub dwa miesiące.
Znajome, prawda? Sama przerabiałam to dziesiątki razy, na najróżniejszych płaszczyznach. Kiedy trafiłam na opis tego schematu w książce Anny Kuraszyńskiej Nawyk wytrwałości, pojawiła się refleksja, której sednem jest następujące pytanie:
- Co ja kurna robię nie tak???
Autorka wyjaśnia to bardzo logicznie... i radzi nie ufać tym, którzy twierdzą, że to motywacja jest najważniejsza, jeśli chcemy osiągnąć cel.
Motywacja to coś, co jednego dnia dodaje nam skrzydeł i sprawia, że bez problemu wkuwamy 1500 angielskich słówek, a potem idziemy na małą przebieżkę - 15 km na mrozie, a co! Pytanie: jak długo utrzymamy takie tempo? Moja odpowiedź brzmi: krótko, przy czym "krótko" to pojęcie względne. Dla jednych "krótko" oznacza trzy dni, dla innych 3 miesiące. Faktem jest jednak, że gdy początkowy entuzjazm opadnie, ambitne zadanie przytłoczą nas i przestaną sprawiać radość. A przecież nie o to w tym chodzi!
Anna Kuraszyńska twierdzi, że motywacja i entuzjazm są dobre i potrzebne na początku. Po to, żeby w ogóle zacząć. Potem zaś przydaje się coś innego... ale to już temat na osobny wpis.
Duża motywacja sprawi - tak twierdzi autorka - że padniemy ofiarą zbyt szybkiego tempa. Podobnie jak motywacja zbyt mała - jeśli cel nie wzbudza naszego entuzjazmu, to albo wcale nie zaczniemy, albo szybko zrezygnujemy, bo przecież nikt nie lubi robić czegoś, do czego sam nie jest przekonany.
Złotym środkiem w tej sytuacji jest... umiarkowany entuzjazm. A konkretnie:
Pierwszy krok w kierunku obranego celu nie powinien budzić ekscytacji ani poczucia, że robisz coś wielkiego. Powinieneś natomiast mieć przekonanie, że zrobienie tego kroku jest łatwe i można bez trudu go zrealizować. Co ważne: wykonanie go powinno sprawiać przyjemność i nie być ponad nasze siły.
Autorka podaje również bardzo fajny przykład, który obrazuje jej teorię.
Wyobraźmy sobie górę, na którą musimy się wspiąć. Góra jest duża, ale możliwa do zdobycia. I teraz tak: jeśli będziemy szli zbyt szybko, w końcu, wcześniej czy później, dopadnie nas zmęczenie i będziemy musieli zrezygnować. Zobaczcie: niezdobycie góry nie jest skutkiem braku motywacji przed rozpoczęciem wspinaczki. Jest skutkiem zbyt dużego tempa. A wystarczyłoby iść wolniej, cieszyć się wspinaczką i po drodze rozkoszować widokami...
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym od razu nie wprowadziła tej wiedzy w życie. Od jakiegoś czasu przymierzam się do powtórki angielskich słówek... i to, co widzicie na zdjęciu to mój "zestaw naukowy".
20 minut dziennie do 30 minut - nie więcej, co drugi dzień! Dlaczego tak? Bo 10 minut to trochę mało, a przy godzinie już kiedyś zrezygnowałam. Dlaczego co drugi dzień? Bo z góry zakładam, że codziennie to jednak przy moim rozleniwieniu i innych obowiązkach trochę za często.
Co sądzicie o takim osiąganiu celów "na chłodno"? :)
To zupełnie nowe spojrzenie na motywację i osiąganie celów - zaciekawiłaś mnie. Czy sprawdzi się u mnie? Warto spróbować. Z niecierpliwością czekam na kolejny wpis i kilka słów więcej o książce.
OdpowiedzUsuńJa (niestety) nie należę do osób, wychodzących z założenia: "Ja nie dam rady?? Ja?!" lub "Myślisz, że nie dam rady?? No to patrz!". Kiedy ktoś marudzi, powątpiewa, dołuje lub gdy widzę, że wchodzę w "wyścig szczurów" nieraz odpuszczam, a w wypadku tego drugiego to już zawsze.
Aniu, jeśli mogę zapytać, pracujesz nadal w oświacie czy zajmujesz się fitnessem, bo z dotychczasowej lektury bloga, te dwa typy mi się nasuwają. ;) Kiedyś wspominałas, że będziesz się przekwalifikowywać i zastanawiam się jak to się zakończyło. :) Pozdrawiam!
A mnie takie powątpiewanie w moje siły dodatkowo podkręca, chociaż na szczęście niewiele mam osób w swoim otoczeniu, które podcinają mi skrzydła :)
UsuńOdpowiadając na Twoje pytanie: w tej chwili pracuję w przedszkolu i, zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej, sprawia mi to ogromną frajdę i w tym kierunku planuję się dokształcać. Chciałam się przekwalifikować, ponieważ bezskutecznie szukałam pracy w zawodzie. Nie zrezygnowałam z tych planów, ale traktuję je bardziej jako inwestycję z hobby niż zawód :)
Może to brutalne, ale stwierdziłam ostatnio, że jak człowiek czegoś baaardzzo chce, to żadna motywacja z zewnątrz, żaden coach, ani książka o motywacji mu potrzebna nie jest:). Wiadomo, w trudnych chwilach trzeba się wspomagać, żeby trzymać się w ryzach i nie poddawać, ale tak naprawdę najważniejsze, by nasze ustalone cele byly zgodne z nami... tak po prostu:)
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnę po książkę ;) i następnym razem zacznę od czegoś lżejszego... bo zawsze planuję, jakbym miała wejść na Mount Everest, a tu proszę, należy zacząć od Gubałówki ;)
OdpowiedzUsuńSkąd ja to znam... Miałam ambitne plany ćwiczyć po zimie i zaczynam już od poniedziałku. Poprzedniego poniedziałku...
OdpowiedzUsuń... ja kilka rzeczy zaczynam od wiosny. Minionej wiosny :)
UsuńJa ostatnio złapałam takiego powera do działania, że codziennie jakiś nowy pomysł mam na to co robić, zmienić w życiu, czego spróbować itd. Twój wpis na pewno pomoże mi w realizacji tych celów :) Zaraz zabieram się za zrobienie wpisu o tym, co mnie motywuje KAŻDEGO DNIA do tego, aby robić coś więcej niż leżenie na kanapie przed telewizorem, więc jeśli masz ochotę to zapraszam do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńChętnie zajrzę :)
UsuńFakt, nie am sensu rzucać się od razu na głęboką wodę :) Trzeba dawkować sobie przyjemność, czy nawet obowiązki, żeby nie poczuć przesytu. Doskonale znam i cenię sobie tą zasadę, ale niestety nie do końca udało mi się ją wprowadzić u siebie :P Początki były dobre, jeśli chodzi o pole dance. Najpierw zajęcia raz w tygodniu, potem dwa, teraz trzy - zwiększałam intensywność stopniowo. Niestety nadmiar motywacji sprawił, że się przetrenowałam i muszę zrobić przerwę... Ciężko będzie, ale w końcu zdrowie ważniejsze :)
OdpowiedzUsuń