Znacie to? Od dziś nie jem czekolady! I jak na złość nie możemy przestać o tej nieszczęsnej czekoladzie myśleć, mamy na nią non stop ochotę, właściwie nie możemy skupić się na niczym innym, oprócz tego, że nie wolno nam myśleć o czekoladzie. A gdy już się złamiemy, wtedy nie zjemy jednej kosteczki... tylko pięć tabliczek. Ot, taki przykład z mojego życia wzięty.
Idźmy dalej. Raj, Adam i Ewa, wszystko, czego zapragną, mają na wyciągnięcie ręki. Z wyjątkiem jabłka. Na co więc mają ochotę Adam i Ewa? Na jabłko oczywiście.
Kolejny przykład, czysto teoretyczny. Mąż koleżanki. Co z tego, że ten nasz obiektywnie jest "lepszy"? Skoro to właśnie tamtego jednego nie można mieć... to wiadomo, o kim śnimy po nocach.
Mało tego! Często dochodzi do sytuacji, kiedy na czymś nam nie zależy i zupełnie tego nie chcemy. Dopóki nam tego nie zabronią! Przykład? Moja mama w Wielki Piątek. Akurat w tym dniu nie powinna jeść mięsa i bez problemu mogła się bez niego obejść przez pozostałe dni w roku. Ale w tym jednym dniu, kiedy nie wolno, będzie marzyć o parówkach, pasztetach i kurzęcych wątróbkach.
A ja zawsze, gdy rozpoczynam dietę, marzę o babeczkach...
W psychologii opisywane zjawisko nazywa się reaktancją i polega ono właśnie na tym, że chcemy tego, czego akurat nam nie wolno.
Wróćmy do czekolady, którą uwielbiam. W ogóle moim największym dietetycznym grzechem zawsze były słodycze. Uwielbiam je jeść, mogłam nie zjeść obiadu, ale batonika (albo pięciu) sobie nie odmówiłam.
Zauważyliście, że piszę o tym w czasie przeszłym? :)
Świadoma, czym jest reaktancja właśnie, przestałam sobie zabraniać. I dawno nie byłam tak zadowolona ze swojej diety! Nie powiem, nadal jem batoniki, ciasteczka czy desery z tłustym mascarpone, ale nie w takiej ilości, jak kiedyś!
Mam ochotę na coś słodkiego do kawy? Proszę bardzo: idę do barku i się częstuję. Maks dwoma ciasteczkami, a nie całą paczką, bo na więcej nie mam ochoty.
Skusi mnie w sklepie czekolada? Ok, do koszyka z nią! A w domu zjem jeden paseczek... albo i nie.
Przykład z wczoraj: takich deserów normalnie potrafiłam zjeść... dużo. A tym razem poprzestałam na jednym :)
Dla mnie jest to sytuacja zupełnie wymykająca się jakiejkolwiek logice... ale to działa!
Schemat wygląda tak:
nie mogłam -> jadłam
mogę - > prawie nie jem
Zakazany owoc, przez to, że nie jest zakazany, przestał kusić - u Was też sprawdza się ta prawidłowość?
PS Zjawisko reaktancji od kilku dni przerabiam w jeszcze jednej sytuacji: "Spoko, nie chcesz? To nie ćwicz".
Od kilku dni ćwiczę właściwie codziennie... ale o tym więcej nie piszę, co by nie zapeszyć :)
Mi też pomaga wyzwanie siebie. Wyzywam się, że nie jem słodkiego w czerwcu i jakoś przeżyłam czerwiec. Bywało ciężko, ale pokazałam sobie, że umiem.
OdpowiedzUsuńNie mniej jednak w tym co piszesz jest dużo logiki. Ja się tego trzymam w Lipcu i idzie coraz lepiej ;)
Ja potrafię wytrzymać miesiąc bez słodyczy, spoko. Tylko potem po prostu się na nie rzucam, do bólu brzucha. A nie o to mi chodzi :)
UsuńU mnie też lepiej działa zasada mogę nie jem niż odwrotnie. Zakazany owoc smakuje najlepiej właśnie dlatego, że jest zakazany ;]
OdpowiedzUsuńDokładnie :)
UsuńJestem taka głodna, weszłam tu a tu... babeczki :D Kosmos. Pięknie wyglądają. Ale mimo wszystko mam przed oczami i w głowie, że to góra tłuszczu i cukier, więc bym i tak nie zjadła :) Ale te malinki..mniam :)
OdpowiedzUsuńNa mnie argument o tłuszczu i cukrze wrażenia nie robi... babeczka to babeczka, jedną (podkreślam: jedną!) zjeść można :)
UsuńU mnie też to działa. A czekolada ach to moja ulubiona słodycz.. zabranaiłam jej sobie cały dzień i co robiłam na wieczór? Pochłaniałam całą tabliczkę;D Teraz już jej sobie nie zabraniam.. Mam ochotę jem.. i faktycznie coraz rzadziej mam na nią ochotę;D
OdpowiedzUsuńTo u mnie działa ten sam mechanizm :)
UsuńU mnie nie działa. Jak już kupię czekoladę to ją zjadam w sekundę :( Dlatego nie kupuje słodyczy, a w lodówce mam 90% czekoladę i zjadam kostkę przed bieganiem lub ćwiczeniami. Słodycze staram się jeść tylko w weekend. Wtedy nic mnie nie powstrzyma :)
OdpowiedzUsuńAno widzisz: ja jak nie kupowałam słodyczy, to cały czas myślałam, że ich nie mam :) A jak mam w szafce trzy paczki ciastek i świadomość, że mogę po nie sięgnąć kiedy tylko chcę... to zupełnie mnie nie kuszą :)
Usuńu mnie tez to działa w przypadku słodyczy, nie wiedziałam że jest na to takie fachowe określenie :D a nigdy nie próbowałam tego zastosować do czegoś innego niz jedzenie, ale może teraz spróbuję :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze to nie karać siebie.
OdpowiedzUsuńJa na słodkości pozwalam sobie w weekendy.
I jest dobrze :)
wyglada bardzo smakowicie, cos w tym co napisalas musi byc ;) w wolnej chwili zapraszamy do nas ;)
OdpowiedzUsuńna mnie ta taktyka nie działa. potrzebuję rygoru - jeśli sama daję sobie szlaban, grzecznie stosuję się do zakazu i w ogóle się nie łamię, jeżeli natomiast wiem, że mogę, kompletnie nie znam umiaru. widocznie mój mózg działa w systemie zero-jedynkowym.
OdpowiedzUsuń