O najróżniejszego rodzaju dietach czytam często i chętnie, wychodząc z założenia, że wiedzy nigdy za dużo i z prawie każdej diety można wyciągnąć coś wartościowego... jednocześnie zaś staram się pozostać wierna 5 posiłkom dziennie, kaszy jaglanej na śniadanie i warzywom do każdego posiłku. O co chodzi w diecie 50:50? Główna zasada jest taka: w Dniu Ucztowania jesz wszystko, na co tylko masz ochotę, w Dniu Diety ogranicz kalorie do 500.
Moja pierwsza myśl brzmiała: głodówka co drugi dzień? Bez sensu! Potem jednak chwilę się zastanowiłam i... no cóż, sama czasem postępuję podobnie. Jeśli jednego dnia najem się pizzy i zapiję ją piwem z sokiem, to następnego, instynktownie, ograniczam jedzenie jak tylko mogę.
Autorzy wychodzą z założenia, że nikt nie jest w stanie każdego dnia przestrzegać diety (diety rozumianej jako odmawianie sobie ulubionych posiłków). Ok, możemy przez miesiąc jeść tylko sałatę z kiełkami i popijać to wodę, ale przyjdzie taki moment, że rzucimy się na czekoladę, hamburgera czy wspomnianą już pizzę. A od tego już tylko jeden krok do powrotu do dawnych nawyków, efektu jo-jo i dramatu na wadze.
Jaka jest alternatywa? Jednego dnia jesz jak król, drugiego pościsz. I tak w kółko. Bez sensu - pomyślałam po raz drugi. Jeśli jednego dnia zjem te 500 kalorii, to następnego dnia rzucę się na jedzenie niczym wygłodniała lwica. Otóż... autorka przekonuje, że wcale nie, co potwierdzają wyniki jej badań. Ich uczestnicy w Dniu Ucztowania spożywali tyle jedzenia, ile jedli zazwyczaj.
Mój sceptycyzm zaczął powoli pękać, kiedy przypomniałam sobie, co do tej pory czytałam o leczniczych głodówkach. Zupełnie hipotetycznie wyobraziłam sobie również, że sama decyduję się przejść na dietę 50:50. I tak: skoro jednego ograniczę się do tych 500 kalorii, to następnego, mają w pamięci ile mnie to ograniczenie kosztowało, raczej nie sięgnę po chipsy i colę. Będę jadła więcej, ale zdrowo. Może więc w przypadku osób, które zmagają się z nadwagą lub otyłością ma to sens?
Jeśli ciekawi Was ta dieta, książka dr Kristy Varady i Billa Gottlieba odpowie chyba na wszystkie pytania związane z tą metodą, łącznie z tym, które nasunęło mi się od razu: a co, jeśli w Dniu Diety wypada mój trening na siłowni czy długie wybieganie?
Co sądzicie o tej metodzie? Ja, dając wiarę temu, co piszą autorzy, w skali od jednego do pięciu oceniam ją na 4.
Ciekawa koncepcja, nieco podejrzana, ale rzeczywiście jest w tym jakieś intuicyjne myślenie ;)
OdpowiedzUsuńAbsurdalnie to brzmi,dieta stworzona na potrzeby tych,ktorzy chcieliby zywic pizza,hamburgerami,golonka i napoleonka i nie miec nadawgi ;) a co ze zdrowiem,metabolizmem( czy po dluzszym stosowaniu nie oszaleje?) i czy nie lepiej jesc tyle ile sie chce tylko po prostu zdrowo? hm
OdpowiedzUsuńInteresujące podejście aczkolwiek ja bym tej diety nie stosowała..
OdpowiedzUsuńWedług mnie taka dieta nie może skończyć się dobrze, bo jak takie skoki mogą wpłynąć dobrze na organizm? Jedyne co można zyskać to rozregulowany metabolizm, raz dużo, raz mało, organizm nauczy się robić zapasy, skoro następnego dnia dostanie zbyt mało żeby dobrze funkcjonować. Ok, po wielkiej uczcie można sobie zrobić dzień z mniejszą ilością jedzenia, ale jednorazowo, a nie ciągle. Nawet jeśli w tym czasie będzie się jadło stosunkowo zdrowo to takie ograniczenia zdrowe na pewno nie są.
OdpowiedzUsuńPrzychylam się do wypowiedzi poprzedniczek, sądzę, że na dłuższą metę to nie może mieć dobrego wpływu na metabolizm.
OdpowiedzUsuń