Alternatywny tytuł dla tego wpisu mógłby brzmieć:
OPTYMIZM - nie pomyl z głupotą!
W Potyczkach z Freudem, książce, którą właśnie czytam, znajduje się świetna anegdota, którą znałam już wcześniej, a która kolejny raz kazała mi nieco zrewidować moją życiową postawę, jaką jest optymizm właśnie.
Anegdota ta brzmi tak:
Na uszkodzonym i zagubionym statku, wśród marynarzy znalazł się jeden optymista. Dni spędzonych na statku przybywało, zapasy żywności topniały, nastroje się pogarszały - optymista jednak pozostał optymistą i uparcie twierdził, że wszystko będzie dobrze. Że nie ma się co przejmować, nie ma co wydzielać jedzenia i oszczędzać wody. Śledzenie map i kierunku wiatru też jest głupie, bo przecież zaraz na horyzoncie pojawi się jakiś statek, który wszystkich uratuje.
- Nie martwcie się. Nic nam nie grozi. Nie ma sensu zachowywać środków ostrożności. Wszystko będzie dobrze - tymi tekstami wkurzał swoich towarzyszy.
I towarzysze ci w końcu nie wytrzymali i wyrzucili go za burtę. A wcześniej w wodzie wylądował pesymista, która dla odmiany zakładał, że nie ma sensu nic robić, bo i tak wszyscy zginą.
I towarzysze ci w końcu nie wytrzymali i wyrzucili go za burtę. A wcześniej w wodzie wylądował pesymista, która dla odmiany zakładał, że nie ma sensu nic robić, bo i tak wszyscy zginą.
Do czego w tym przypadku prowadzi niezachwiany optymizm? Według Tomasza Stawiszyńskiego, autora Potyczek z Freudem, przede wszystkim do utraty kontaktu z rzeczywistością.
Z jednej strony cieszy mnie, kiedy ktoś patrzy na mnie i stwierdza, że podoba mu się moje optymistyczne podejście do wielu spraw i to, że nie snuję czarnych wizji.
Z drugiej jednak strony są takie sytuacje, kiedy jestem twardą realistką i ściągam z nosa różowe okulary. Oto kilka z nich:
- nigdy przenigdy nie pójdę nieprzygotowana na rozmowę o pracę, zakładając, że "jakoś to będzie" i że wystarczy mój urok osobisty. Analogiczną sytuacją jest np. egzamin, prezentacja itd.;
- nigdy przenigdy nie wydaję pieniędzy do ostatniej złotówki, licząc... na sama nie wiem co. Nigdy nie poniosło mnie zakupach do tego stopnia, że wydałam wszystko... a potem kombinowałam, za co zapłacić rachunek;
- nie jestem optymistką, jeśli chodzi o np. odchudzanie. Sorry, ale wiem, że cudów nie ma. Nie schudnę i nie będę dobrze wyglądać, jeśli odpuszczę 10 treningów pod rząd i najem sie w tym czasie czekolady - chociaż to kuszące;
- idąc dalej tym tropem: nie jestem optymistką, jeśli chodzi o mijający czas. Nie wierzę w deklaracje aktorek, które twierdzą, że one to tylko "woda, mydło, bieganie boso po trawie, świeże owoce i warzywa" - i to ich sekret piękna. Wklepuję kremy, wklepuję balsamy, staram się ruszać, nie podtruwać kawą, staram się wysypiać i nie stresować - i wierzę, że to zadziała. Na razie. Potem zobaczymy :),
- nie jestem optymistką, jeśli chodzi o odniesienie sukcesu - w jakiejkolwiek dziedzinie. Fakt, wierzę, że mogę go osiągnąć, ale na pewno nie dzięki pozytywnemu myśleniu, afirmacjom i "prawu przyciągania". Powtórzę: cudów nie ma. Ciężka praca - oto recepta.
Kiedy natomiast optymizm się przydaje?
W moim przypadku zawsze wtedy, kiedy rozpoczynam coś nowego. Chcę, mogę, zrobię to, uda się!
Zawsze wtedy, gdy niespodziewanie coś idzie nie po mojej myśli. Pytam, szukam rozwiązań... i wierzę, że będzie dobrze. Ale nie czekam, aż coś się samo rozwiąże.
Gdy spotykam nowych ludzi. Wiele razy się na tym przejechałam, ale do każdej nowej osoby podchodzę z ogromnym kredytem zaufania, traktuję ją jako potencjalnego przyjaciela. I chyba dzięki temu czasem udaje mi się spotkać prawdziwe Perełki na mojej drodze :)
***
O optymizmie, jego wadach i zaletach, można pisać wiele. Moim zdaniem ważne jest jedno, to, co napisałam na początku:
NIE MYLMY OPTYMIZMU Z GŁUPOTĄ! :)
Z jednej strony cieszy mnie, kiedy ktoś patrzy na mnie i stwierdza, że podoba mu się moje optymistyczne podejście do wielu spraw i to, że nie snuję czarnych wizji.
Zdjęcie pochodzi z TEJ strony.
- nigdy przenigdy nie pójdę nieprzygotowana na rozmowę o pracę, zakładając, że "jakoś to będzie" i że wystarczy mój urok osobisty. Analogiczną sytuacją jest np. egzamin, prezentacja itd.;
- nigdy przenigdy nie wydaję pieniędzy do ostatniej złotówki, licząc... na sama nie wiem co. Nigdy nie poniosło mnie zakupach do tego stopnia, że wydałam wszystko... a potem kombinowałam, za co zapłacić rachunek;
- nie jestem optymistką, jeśli chodzi o np. odchudzanie. Sorry, ale wiem, że cudów nie ma. Nie schudnę i nie będę dobrze wyglądać, jeśli odpuszczę 10 treningów pod rząd i najem sie w tym czasie czekolady - chociaż to kuszące;
- idąc dalej tym tropem: nie jestem optymistką, jeśli chodzi o mijający czas. Nie wierzę w deklaracje aktorek, które twierdzą, że one to tylko "woda, mydło, bieganie boso po trawie, świeże owoce i warzywa" - i to ich sekret piękna. Wklepuję kremy, wklepuję balsamy, staram się ruszać, nie podtruwać kawą, staram się wysypiać i nie stresować - i wierzę, że to zadziała. Na razie. Potem zobaczymy :),
- nie jestem optymistką, jeśli chodzi o odniesienie sukcesu - w jakiejkolwiek dziedzinie. Fakt, wierzę, że mogę go osiągnąć, ale na pewno nie dzięki pozytywnemu myśleniu, afirmacjom i "prawu przyciągania". Powtórzę: cudów nie ma. Ciężka praca - oto recepta.
Kiedy natomiast optymizm się przydaje?
W moim przypadku zawsze wtedy, kiedy rozpoczynam coś nowego. Chcę, mogę, zrobię to, uda się!
Zawsze wtedy, gdy niespodziewanie coś idzie nie po mojej myśli. Pytam, szukam rozwiązań... i wierzę, że będzie dobrze. Ale nie czekam, aż coś się samo rozwiąże.
Gdy spotykam nowych ludzi. Wiele razy się na tym przejechałam, ale do każdej nowej osoby podchodzę z ogromnym kredytem zaufania, traktuję ją jako potencjalnego przyjaciela. I chyba dzięki temu czasem udaje mi się spotkać prawdziwe Perełki na mojej drodze :)
***
O optymizmie, jego wadach i zaletach, można pisać wiele. Moim zdaniem ważne jest jedno, to, co napisałam na początku:
NIE MYLMY OPTYMIZMU Z GŁUPOTĄ! :)
Bardzo słuszne podejście:-) Choć w moim przypadku gdy zbliża się egzamin, albo rozmowa kwalifikacyjna, to optymizm idzie obok przygotowania - bo o wiele mniej się stresuję, wierząc, że pójdzie dobrze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:-)
No tak, to oczywiste :) Przygotowuję się z myślą, że dam radę, kto, jak nie ja, kiedy, jak nie teraz :)? Ale nie pomijam samego etapu przygotować wierząc, że "jakoś to będzie" :)
Usuńpozdrawiam! :)
Ja mam problem z pesymizmem, chociaż całym serce wieżę w złoty środek.
OdpowiedzUsuńNie, pesymizm jest mi zdecydowanie obcy, o wiele bardziej przemawia do mnie "życiowy realizm" - lub złoty środek, jak kto woli :)
UsuńChyba jestem ukrytą optymistką, z której wychodzi pesymizm;) Wolę namarudzić, nagadać niż przejechać się po tym, jak coś nie wyjdzie;/ Ostatnie nasze przeboje z mieszkaniem nauczyły nas powściągliwości;) ale .... jednak optymistka - wierzę, że się wszystko ułoży:)
OdpowiedzUsuńUśmiechu Skarletko!:)))
:)
UsuńBo niestety tzw. życie często próbuje leczyć nas z optymizmu... ale ja się nie daję :) Chociaż teoretycznie powodów do narzekań mam mnóstwo :P
Też się staram. Obiecuję sobie co wieczór - być jeszcze lepszą:)
Usuń