Strony

poniedziałek, 30 września 2013

Gdzie szukać muzycznych inspiracji?

Nie ukrywam, że wpis ten przygotowałam po to, abyście podzielili się ze mną swoimi patentami na odkrywanie nowej muzyki, nowych wykonawców. 

Jesienią i zimą zdecydowanie bardziej jestem spragniona nowych dźwięków niż latem, pewnie dlatego, że więcej czasu spędzam w domu. A że ciszę lubię umiarkowanie, stąd to właśnie o tej porze roku jestem najbardziej spragniona muzycznych wrażeń :)




Gdzie zatem szukać nowych wykonawców?
Kilka moich ulubionych miejsc:

- lastfm.pl - strona dobrze znana, na której nie tylko można podejrzeć, czego aktualnie słuchają znajomi, ale też witryna zaopatrzona jest w zakładkę "propozycje", dzięki której można znaleźć wykonawców podobnych do tych, których słuchamy najczęściej.

- Trójka! - to moja kolejna kopalnia muzycznych inspiracji. Co piątek staram się słuchać Listy Przebojów, ale uwielbiam też programy prowadzona przez Piotra Stelmacha, Annę Gacek, Agnieszkę Szydłowską czy Piotra Metza.

- Eska Rock - stacja, której nie jestem w stanie słuchać dłużej niż kilka godzin pod rząd... ale wieczorami grają nieźle! :)

- Billboard - na "gorącą setkę" zaglądam regularnie, dzięki czemu często jeszcze przed Radiem Zet wiem, co jest grane :D

Jest też kilka stron na FB, na które często wchodzę:

- Muzyka, która mnie inspiruje - sporo polskich wykonawców
- MUZA - nie wiem, jak twórcy tej strony wyszukują wykonawców, ale ja większości nie znam nawet ze słyszenia :)
- Muzyka moim życiem - ostatnio niewiele się tu dzieje, ale i tak zdarza mi się zajrzeć.
- Muzodajnia - kopalnia wiedzy o tym, jakie płyty własnie się ukazują.

A tak swoją drogą... czego słuchacie?
Linki do utworów w komentarzach mile widziane :)

czwartek, 26 września 2013

5 prostych trików, by zacząć jeść 5 posiłków dziennie

W ostatnim poście dzieliłam się z Wami moją radością wynikającą z tego, że przez miesiąc udało mi się wytrzymać bez słodyczy. W tym samym czasie, czyli 19 sierpnia, postanowiłam również skupić się na tym, żeby jeść 5 zdrowych posiłków dziennie. 

Trąbią o tym wszyscy... a ile znacie osób, którym naprawdę się to udaje? Wierzcie mi: nie jest to sprawa łatwa. Wymaga bowiem dobrej organizacji, przemyślanych zakupów i... samozaparcia w pierwszych tygodniach. 

Mnie sztuka jedzenia pięć razy dziennie (bez podjadania!), co trzy godziny prawie się udaje. "Prawie", bo czasem nie zjem pięciu posiłków, a cztery. Albo między posiłkami wpadnie mi jakaś nieplanowana kanapeczka albo soczek - no cóż, ideałów nie ma :)

Jednak po ponad miesiącu wysiłków, aby utrzymać stałe pory jedzenia i jeść zdrowo, mogę się z Wami podzielić swoimi przemyśleniami i strategiami.

Przede wszystkim:


Wymówkę "nie mam czasu" należy odrzucić od razu. W końcu stawka, o jaką tu chodzi, jest wysoka: nasze zdrowie, szczupła sylwetka, dobre samopoczucie. 

Po drugie:


Planuj zakupy
Odkąd postanowiłam, że będę jadła pięć posiłków dziennie, na zakupy chodzę z listą. Kiedy wybieram dany produkt, to konkretnie wiem po co: twarożek na kolację, banan na jutro do owsianki, a ryba na obiad. 

Zaplanuj, co zjesz później
Nie namawiam, żeby układać menu z tygodniowym wyprzedzeniem, bo to prawie nigdy się nie sprawdza. Jednak kiedy kupuję np. cukinię, to z myślą, że dziś z połówki zrobię zupę, a drugą część wykorzystam następnego dnia do placuszków. Pół kilo marchwi do muffinek,  drugie pół pójdzie do surówki. Dzięki temu można robić zakupy co drugi dzień - bardzo wygodne. 


Nie jestem fanką odgrzewania, ale... jest to podejście praktyczne. 
Zupę ugotowaną jednego dnia z myślą o obiedzie, następnego dnia dojadam na śniadanie. 
Gotuję więcej strączków, zwłaszcza takich, które należy wcześniej namoczyć. 

Z ugotowanej większej ilości grochu jednego dnia można zrobić kotlety, drugiego zaś pasztet. Podobnie jest z kaszami i ryżem. Jedna porcja jako dodatek do warzyw, następna drugiego dnia ląduje w zupie. 
W większej ilości prażę słonecznik, czy pestki dyni. W ilościach hurtowych przygotowuję sałatki, które jem przez dwa dni. 


Są dni, kiedy zwyczajnie gotować mi się nie chce. 
Co wtedy? Są potrawy wręcz stworzone na takie sytuacje.

Jajko gotuje się 3 minuty.
Twarożek można wyciągnąć z lodówki... i już!
Pokrojenie pomidora, zalanie go jogurtem naturalnym i posypanie pieprzem ziołowym to żadna filozofia.
Jabłka w piekarniku pieką się same. 
Próbowaliście ugotowanego na parze brokuła, posypanego uprażonym słonecznikiem i skropionego łyżką oliwy? Spróbujcie. 
Przekrojona na pół brzoskwinia z dodatkiem dżemu malinowego - mniam, mniam!

Ułatwiam więc sobie, jak mogę i najczęściej na drugie śniadanie i podwieczorek jem takie nieskomplikowane frykasy.


Mnie wsparła moja Mama i wtedy wszystko stało się o wiele, wiele łatwiejsze.
Ja jej śniadanie, ona mi obiad. Ja jej podsuwam rarytasy przez cały tydzień, za to w weekend mogę zapomnieć i gotowaniu.
No i jest mobilizacja! 
Bo jak to? Ona nie podjada, to ja tym bardziej :)

Tyle ode mnie, ciąg dalszy pewnie nastąpi.
I koniecznie podzielcie się swoimi sposobami na zdrowe, regularne jedzenie! 

czwartek, 19 września 2013

O tym, jak przestałam jeść słodycze - to już cały miesiąc!

Okej, okej... ja wiem. Dla niektórych niejedzenie słodyczy jest czymś oczywistym i nie mają z tym żadnego problemu. Ja, niestety, miałam.

Jak to u mnie ze słodyczami było...

Otóż było za dużo. Nie robiłabym tragedii z jednego cukierka czy paska czekolady do kawy. W końcu wszystko jest dla ludzi.
U mnie jednak słodycze były nałogiem. Mogłam nie zjeść obiadu, ale kawał ciasta z bitą śmietaną to już pokusa nie do odparcia. Tabliczka czekolady zjedzona w pięć minut? Żaden problem! Pączek z malinami do kawy? Pycha! Żelki? Żelki to nie słodycze, żelki to... żelki. I tak codziennie!

Śmiałam się, że aby wyjść z tego nałogu potrzebuję psychoterapii. No i czekałam na decyzję rządu, która zakazywałaby sprzedaży słodyczy w sklepach - wtedy miałabym szansę przestać :)

Okazało się jednak, że tak drastyczne środki nie były potrzebne.

Kończę z tym! Dzisiaj! Definitywnie!

Tak postanowiłam dokładnie miesiąc temu. 
Bez żadnych sentymentów zrobiłam listę rzeczy, których nie jem. 
Czyli: czekolada, ciastka, cukierki. 
Dalej: żelki (!), wszelkie produkty, w których jest cukier (czyli np. ketchup) lub syrop glukozowo - fruktozowy. 
Zdrowe słodycze, czyli np.ciastka owsiane również odpadły.
Herbaty i kawy nie słodziłam już wcześniej, więc miałam łatwiej.
W upały lubiłam rozcieńczyć sok owocowy wodą - z tego również zrezygnowałam.
Dodatkowo: żadnych chipsów, paluszków, krakersów itd. To co prawda nie są słodycze, ale bądźmy konsekwentni. 

Co zatem było dozwolone? 
Poszłam w zaparte: przez pierwsze dwa tygodnie nic :)
Potem zaczęłam do owsianki dodawać owoce i syrop z agawy, a do jogurtu naturalnego łyżeczkę miodu.

Złamałam się dwa razy.
Pierwszy, kiedy po jakiś trzech tygodniach poczułam, że jeśli czegoś nie upiekę, to zwariuję. Padło na muffinki - bez cukru, ale za to z polewą z gorzkiej czekolady (przepis poniżej)

Drugi raz małpiego rozumu dostałam na widok karpatki - ale dwa malutkie kawałeczki to jeszcze nie zbrodnia :)

Ok, był jeszcze trzeci raz, kiedy siłą przyzwyczajenia zrobiłam gryza chałwy. I co? A fuuuj! Za słodka! :)

Co dalej?

Oczywiście trwam w swoim postanowieniu, jednak w nieco mniej rygorystycznej formie.

Zdrowe słodycze - ok, jeśli muszę, ale tylko takie, które same zrobię. Żadnych słodkich zakupów w sklepie/cukierni! Przez miesiąc się tego trzymałam i nie zamierzam nic zmieniać.

Miód - łyżeczka do herbaty, jak najbardziej.

Owoce - tak! 

Podsumowując mój sukces: wcale nie było tak trudno! 
Po prostu: nie kupuję, nie jem, nie patrzę w ich stronę, jestem ponad to. Nie, to nie pyszny pączek, tylko kupa białej mąki i tłuszczu? Kto by to jadł?

Jednak najlepszą metodą okazało się... niemyślenie o tym, że nie jem słodyczy. Skupiłam na tym, żeby jeść 5 posiłków dziennie co trzy godziny... i to dopiero było wyzwanie, żeby wszystko ładnie rozplanować i nie podjadać!

No i dwa tygodnie dołączyła do mnie moja mama - dodatkowa motywacja.

Po miesiącu czuję się odporna na takie pokusy jak czekolada, białe Michałki czy żelki - zupełnie mnie w tę stronę nie ciągnie. Zamierzam natomiast wyspecjalizować się w zdrowych słodkościach, gdyż ja po prostu kocham piec!

Aha! Można mi pogratulować :)

Przepis na bananowe muffinki z sosem jogurtowo - czekoladowym



Składniki:

25 dag mąki pełnoziarnistej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
2 jajka
10 dag jogurtu naturalnego
25 dag zmiksowanych bananów
10 dag roztopionego masła

Sos:

tabliczka gorzkiej czekolady o wysokiej zawartości kakao
mały kubeczek jogurtu naturalnego
1 łyżeczka cynamonu

Składniki suche i mokre mieszamy w dwóch oddzielnych miskach, następnie suche dodajemy do mokrych. Masę przekładamy do foremek do pieczenia muffinek, pieczemy ok. 25 minut w temperaturze 180 stopni.

Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej, powoli dodajemy jogurt i cynamon. Polewamy przestudzone muffinki - i już! :)


czwartek, 12 września 2013

Kobieta i mięśnie - kontrowersyjne zestawienie?

Podobają Wam się umięśnione kobiety? Swojego czasu pisałam o Aurorze i zdania były podzielone. Co jakiś czas pokazuję mojemu Piotrkowi jakąś umięśnioną laskę i jego komentarz przeważnie brzmi: Łeeee, mięśnie nie są kobiece, chociaż ja się zachwycam i wzdycham, jakby to było pięknie, gdybym sama miała kaloryfer na brzuchu i większy biceps.

Dlaczego o tym piszę? Otóż trafiłam dzisiaj na zdjęcia pewnej dziewczyny: Julii Vins. Julia ma 17 lat, prześliczną, dziewczęcą twarz laleczki, cudowne, jasne włosy... i mięśnie ramion, jakich nie powstydziłby się Hardkorowy Koksu, przez co wzbudza zarówno zachwyt, jak i skrajną krytykę.

Obejrzałam dzisiaj chyba wszystkie zdjęcie Julii, jakie znajdują się w necie... i w zasadzie sama nie wiem, co sądzić. Julia nie jest jakiś ewenementem, można znaleźć pełno fotek, na których kobiety z dumą napinają bicepsy i widok ten opatrzył mi się na tyle, że specjalnie nie robi na mnie wrażenia.
Jednak Julia z tego zdjęcia nie chce mi wyjść z pamięci:


I jeszcze kilka ujęć:



I ostatnie:


Wszystkie zdjęcia pochodzą z TEJ strony.

Pytanie: czy to jeszcze jest ładne?
Absolutnie nie chcę oceniać tej dziewczyny, ani tym bardziej krytykować: jej ciało i może z nim zrobić co zechce.
Sama jednak patrząc na Julię stwierdzam, że z budowaniem mięśni jest chyba tak, jak z odchudzaniem: trzeba wiedzieć, kiedy przestać.

Strona Julii na FB: KLIK
Blog Julii: KLIK

poniedziałek, 9 września 2013

I love Mondays! (XV)

Cieszy mnie w tym roku jesień - i to bardzo! Zresztą: już wiosną stwierdziłam, że nie ma się co oszukiwać. Pogoda powyżej 20 stopni to, jakby nie patrzeć, w Polsce rzadkość, a przez większość czasu jednak słońca jest niewiele. W pełni uświadomiłam to sobie kupując rzeczy na wyjazd nad morze: letnie sukienki, spodenki, koszulki bez rękawów. Widok takich rzeczy porozwieszanych na wieszakach sklepowych to rzadkość, można je spotkać w zasadzie przez... trzy? cztery miesiące? A potem szybko znikają i zastępują je ciepłe swetry, szale i botki. 

Rozsądnie uznałam więc, że czas powiedzieć słonecznej pogodzie "papa". Ostatni (podobno) ciepły weekend spędziłam z Ukochanym na małej wycieczce po województwie świętokrzyskim, nałapałam witaminy D ile się dało, a teraz... a teraz zaczynam cieszyć się na długie wieczory z książką, na zupę z dyni, na ciasto marchewkowe i ciasto ze śliwkami... i inne jesienne przyjemności :)

Zresztą, patrząc na zdjęcia poniżej, jesień i nadchodząca zima wydają się naprawdę kuszącą perspektywą :)

Źródło: KLIK




Źródło: Pinterest

Zerknijcie, jak pięknie - jesiennie wygląda Styledigger... i jak pięknie prezentuje się moja ulubiona parka, Vivi i Oli - KLIK

Zaczynam też powoli dbać o to, by jesień była udana książkowo, oczywiście książek mam w planach więcej:


Pozostając w temacie: po latach wróciłam do Błękitnego zamku L.M Montgomery i książka chyba bardziej podobała mi się teraz, niż gdy byłam nastolatką.
Świetna! O tym, że marzenia się nie spełniają... tylko trzeba je spełnić samemu. Polecam! :)

Aha! Nie kupujcie wrześniowego numeru Mojego gotowania! Ja po jego lekturze wylądowałam w kuchni ze stosem papryki i toną śliwek :)


Co jeszcze?
Odkryłam dwa ciekawe blogi o bieganiu: Karoliny, Ani oraz jeden poświęcony... koktajlom! Nic, tylko trzeba przygotować któryś - KLIK.

A czego słucham? Staroci usłyszanych w filmie Przerwana lekcja muzyki.


Miłego poniedziałku! :)

wtorek, 3 września 2013

WRZESIEŃ miesiącem nauki, a jak! :)

Zajrzałam na listę moich postanowień na 2013 rok... i słodki Boże! Nie zdążę! A dokładnie 6 stycznia mądrowałam się, że co jak co, ale w tym roku solidnie się z tych moich postanowień wywiążę. Tymczasem mój wewnętrzny leń jak widać ma się całkiem dobrze... i sporo przede mną do nadrobienia. 

Stąd też wrzesień ogłaszam miesiącem intensywnej nauki.

Koniec kropka.

Na pierwszy ogień - angielski!
Pozbierałam do kupy literaturę i, proszę Państwa, nie ma zmiłuj!



Na drugi ogień: przysięgam (sama nie wiem, który raz!), że odświeżę to cholerne prawko, z czym bujam się od pięciu lat. Zrobię to!

Na trzeci ogień: założyłam, że w tym roku przeczytam 12 książek o jakimś artyście, konkretnej epoce, nurcie. Ile przeczytałam do tej pory? Zero. Okrągłe ZERO.
W tym miesiącu przeczytam chociaż dwie. Może niekoniecznie związane ze sztuką. Ale takie, po których będę mądrzejsza :)

Na czwarty ogień: "nauczyć się korzystać z jakiegoś programu do obróbki zdjęć".
No. Mogłabym się w końcu nauczyć :)

PS A jak mają się Wasze postanowienia noworoczne?